- Mamy zamiar doprowadzić do całkowitej eliminacji ropy naftowej i produktów jej rafinacji z rozwoju motoryzacji – chwali się Tadeusz Walasek, prezes Klastra Green Stream. - Chcemy 100% zielonej energii w motoryzacji. Wtedy nasza misja dobiegnie końca. Na razie możemy pochwalić się dwudziestoma projektami pojazdów elektrycznych, planowanymi studziesięcioma stacjami ładowania, opracowaniem standardów modelowego warsztatu i garażu, przystosowanego do obsługi samochodów w pełni elektrycznych. Mamy też w zanadrzu w pełni polski prototyp auta elektrycznego. Mocnym atutem aut elektrycznych eksponowanym na konferencji prasowej była dużo wyższa sprawność, szczególnie przy jeździe w cyklu miejskim. Dla przeciętnego silnika benzynowego sprawność ma wartość ok. 10%. Dla silnika wysokoprężnego, wskaźnik ten odnotowuje wartość ok. 13%. Hybrydy mogą pochwalić się sprawnością na poziomie 18-26%, ogniwa paliwowe nawet 32%. Jednak to napęd elektryczny dominuje w „niemarnowaniu” energii. Wartość sprawności jaką prezentuje napęd elektryczny to ok. 80-82%. Jednak wysoka sprawność to nie jest na pewno argument za sukcesem rynkowym. Natomiast niski koszt przejazdu kilometra już na pewno.
- Według dwuletnich testów, koszt przejazdu tego samego odcinka małym samochodem miejskim z silnikiem elektrycznym jest 5 do 9 razy niższy niż w przypadku silnika tradycyjnego. Możliwe jest osiągnięcie jeszcze lepszych rezultatów – podkreśla prezes Walasek.
Obecny stan infrastruktury ładowania pojazdów elektrycznych może wydawać się niewystarczający. I rzeczywiście. Jednak sama możliwa ilość energii jest już wystarczająca. Aktualna infrastruktura przerobu energii elektrycznej, taka jak wiatraki czy biogazownie, pozwala myśleć o swobodnej eksploatacji w naszym kraju 200 tys. takich pojazdów. Przez najbliższe półtora roku liczba rosnących ostatnio na popularności biogazowi wzrośnie o kolejne dwieście. Stwarza to możliwość do bezproblemowej eksploatacji około miliona pojazdów w pełni elektrycznych.
Wszystko zdaje się wyglądać coraz bardziej zachęcająco. Czy coś jeszcze stoi na przeszkodzie w podbiciu serc Polaków przez miejskie pojazdy elektryczne? Tak. Jest to cena. Przeciętny Polak nie zapłaci siedemdziesiąt czy nawet sto tysięcy zł za samochodzik mniejszy od Smarta, którym przejedzie ekologicznie niespełna sto kilometrów na jednym ładowaniu. Do tego większość samochodów oferowanych aktualnie nie poraża osiągami. Podobno to tylko kwestia czasu, ale na dzisiaj ciężko mówić o dostatecznym przyspieszeniu któregokolwiek z prezentowanych przez organizatora pojazdów.
- Póki co, pojazdy elektryczne, bez żadnych zachęt finansowych czy podatkowych ze strony państwa, nie obronią się na naszym rodzimym rynku. Są po prostu zbyt drogie dla przeciętnego polaka. Jak na razie najłatwiej trafić do flot – mówi prezes Walasek.
Pozostaje jeszcze kwestia samych samochodów. Ich rozmiary są znikome, osiągi również. Prowadzenie jest… dziwne. Jeżdżąc najmniejszym z trzech prezentowanych pojazdów, miałem wrażenie jazdy bardziej zabawką niż samochodem. Najbardziej przypomina tradycyjny samochód – wielkością, osiągami i prowadzeniem – zdecydowanie Fiat Panda, zaadaptowany na samochód elektryczny. Biegi zmienia się bezsprzęgłowo, ale ruchy drążkiem są jak w tradycyjnym samochodzie. Zasięg 150 km nie robi piorunującego wrażenia, ale to zdecydowanie lepiej (dwa razy) niż inne auta, którymi mogliśmy pojeździć. Prędkość maksymalna ponad 100 km/h wydaje się również wystarczająca, jeżeli samochód ma być miejski.
Artur Ostaszewski
Komentarze (0)