Taki atrakcyjny wizerunek można zobaczyć tylko w czasie premiery nowej gamy ciężarówek. W większości fabrykę opuszczają pojazdy w 4-5 bazowych kolorach – głównie białe
Premiery samochodów ciężarowych bardzo często wiążą się z konkretnym kolorem. W czasie prezentacji z reguły pojawia się gama kilku modeli w tych samych, ale bardzo atrakcyjnych barwach. Przykładami historycznymi były złote i krwistoczerwone DAF-y czy czarne jak noc Iveco. Jednak tak wyraziste kolory to coraz częściej rzadkość. Dlaczego?
Czasy, gdy kierowca – właściciel kupował ciężarówkę na własność, minęły. Wraz z nimi do lamusa odchodzi upiększanie pojazdów użytkowych. Dziś w transporcie rządzą wielkie floty leasingowanych lub wynajętych maszyn, które muszą intensywnie pracować, a niekoniecznie dobrze wyglądać. Nie oznacza to, że nikogo nie interesują już usługi lakiernicze – właściwie mamy dwa rozbieżne kierunki: białe anonimowe „trucki” i gustownie upiększone pojazdy. Powody tych przeciwności są mocno uzasadnione.
No name lub cały w bieli
Nowoczesne firmy transportowe starają się koncentrować na podstawowej działalności, jaką są przewozy. To dlatego coraz mniej z nich ma własne warsztaty. Jak już wspomniano, wielkie floty często wynajmują ciężarówki, więc nie mają do nich żadnego sentymentu. Truck jest tylko narzędziem, wydajnym przez pierwszych kilka lat, po których zostaje zastąpiony nowym. Z tego powodu nie opłaca się inwestować w jego wizerunek.
Taka biała, bezimienna flota ma jednak sporo plusów. Trudno ocenić jej wielkość, jest anonimowa – czyli nie zwraca na siebie uwagi konkurencji – można ją szybko rozbudować z pomocą podobnie wyglądających podwykonawców. Poza tym po okresie użytkowania, gdy park pojazdów przechodzi w drugie ręce, nikt nie musi wiedzieć, w jakiej firmie wcześniej pracował, a w razie kłopotów nie zostaną one przypisane do pierwszego właściciela – co się zdarzało, gdy ktoś nie usunął np. logo pierwotnego użytkownika, a spotkał go spektakularny wypadek drogowy.
„Biała flota” szybciej się sprzedaje – nie tylko gdy kupujący ma podobny tabor, ale także wtedy, gdy planuje jednak ujednolicić jego wizerunek do poziomu swojego wzoru. Białe pojazdy idealnie się do tego nadają. Często też, jako podwykonawca, dobrze „nie wychylać się” zbytnio z wyglądem, nie odróżniać od reszty samochodów zleceniodawcy.
Nie ważne, co o tobie mówią – byle nie przekręcali nazwiska
Mniejsze firmy często idą w przeciwną stronę. Aby zaistnieć na rynku, potrzebują przebić się wyglądem. Pięknie wyglądająca, unikatowa flota to magnes. Zwłaszcza dla firm podobnej wielkości, które mogą mieć mentalny problem ze współpracą z anonimowymi korporacjami. Dotyczy to najczęściej sektora specjalistycznych usług transportowych, gdzie wizerunek ma autentyczne przełożenie na kooperację.
Przykładem jest transport ponadnormatywny. To na tyle wąska specjalizacja, że na całym świecie istnieje tylko dwóch globalnych przewoźników tego typu. Pozostali operują w pojedynkę z powodzeniem na swoich rynkach, od czasu do czasu łącząc się w sojusze, ale bez ujednolicania wizerunku. W tym sektorze transportu świetną robotę robi jego widowiskowość. Dlatego szkoda byłoby, aby wykonywały go pojazdy typu „no name”. Ba, nawet mali uczestnicy całego procesu logistycznego, wiedząc, że jest on medialny, szczególnie dbają, aby ich logo było widoczne – nawet w postaci banneru umieszczonego na ładunku. Inna charakterystyka pracy w tej gałęzi transportu daje czas, miejsce i środki na zadbanie o odpowiednie pomalowanie pojazdów.
Wedle podobnego klucza działają pomoce drogowe, korporacje budowlane, a nawet cyrkowcy. Oni również zdają sobie sprawę, że atrakcyjny wizerunek to ich narzędzie pracy i dlatego w niego inwestują. I co ciekawe, unikatowy wygląd skraca drogę do zleceniodawcy z pominięciem pośredników.
Atrakcyjnie polakierowane ciężarówki z reguły są lepiej utrzymane i zyskują dobre ceny przy odsprzedaży. Owszem, nie zawsze pasują do parku samochodów kupującego i nierzadko są starsze niż „biała flota”, ale jest sporo firm bazujących na starszych rocznikach – należą tu zwłaszcza te pracujące w ruchu krajowym.
Malować czy nie malować?
Przyszłość obu kierunków jest pewna. Zawsze będzie miejsce zarówno na nudne, białe pojazdy, jak i na te kolorowe. Nawet gdy samochody staną się w pełni autonomiczne, obie „szkoły” będą miały swoich „wyznawców”. To prawda, że dalsza globalizacja sprawi, że nastąpi konsolidacja firm transportowych i będą miały one więcej udziału w rynku, ale w węższych sektorach nie obejdą się bez pomocy mniejszych podwykonawców. A ci bardziej ambitni będą chcieli wyróżniać się wyglądem.
Co będą miały z tego warsztaty lakiernicze? Rosnące floty sprawią, że w lakierniach będzie więcej białych ciężarówek – ale tylko na szybkie naprawy powypadkowe w okresie wynajmu. Priorytetem będą więc powtarzalne, zautomatyzowane i tanie oraz szybkie usługi. Jednostkowo większe pieniądze przyniosą klienci – użytkownicy pojazdów używanych. Nawet jeśli będą eksploatować „białą flotę”, to czas i wilgoć spowodują wzrost zapotrzebowania na walkę z korozją oraz jej skutkami. Najmniejszą, ale najbardziej dochodową grupą będą przewoźnicy tuningujący swoje „trucki”.
Na które grupy powinny się nastawić lakiernie przyszłości? To trudne pytanie. Tanie, szybkie i masowe usługi będą wymagały ogromnych nakładów na robotyzację oraz nastawienia na klienta korporacyjnego. Obsługa drugiej i trzeciej grupy będzie się wiązała z posiadaniem wykwalifikowanej kadry rzemieślników, o których coraz trudniej. Dlatego wydaje się, że przed lakierniami czas dużych wyzwań, wymagających bacznej obserwacji klientów oraz trendów.
tekst: Grzegorz Teperek
fot. autor, PORR, Iveco, DAF
Komentarze (0)