Ceny aut używanych i ich podzespołów są na tyle niskie, że już coraz rzadziej wykonywane są pełne naprawy główne silników, choć tylko one gwarantują, że jednostka napędowa odzyska pełną sprawność. Generalnie maleje popyt na naprawy kapitalne silników, względnie następuje znaczne ograniczenie ich zakresu (niekiedy do tego stopnia, że prawie nie sposób już mówić o kapitalnym remoncie jednostki napędowej). Coraz częściej koszt pełnej, prawidłowo wykonanej naprawy głównej silnika okazuje się zbyt wysoki w stosunku do wartości rynkowej auta. Poszukuje się zatem tańszych sposobów rozwiązania problemu, nierzadko bez zwracania uwagi na kwestie techniczne. Na porządku dziennym spotykamy się z sytuacją, że właściciel chce ograniczyć czynności naprawcze przy „dymiącym silniku” do wymiany pierścieni, uszczelki głowicy i czasami panewek. Kompleksowa diagnoza przyczyn defektu nie jest przecież tania. Przy okazji renowacji głowicy bywa, że rezygnujemy z „osiowania” otworów, w których obraca się wałek rozrządu i nie wymieniamy też prowadnic zaworów. Efekt? Przecieki oleju i przedmuchy, które pojawiają się nadspodziewanie szybko. Zamiast przetoczyć i przehonować cylindry, zakładamy takie bez obróbki mechanicznej, choć dobrze wiemy, że brak tzw. jodełki (siatki rys krzyżujących się pod kątem 22°-32°) oznaczać może tylko jedno – na cylindrach nie utrzyma się film olejowy, więc nie ma mowy o dotarciu elementów (pierścieni tłokowych i cylindra).
Najczęstszym przykładem oszczędnościowej metody jest montaż nowych nadwymiarowych pierścieni tłokowych do wypracowanego cylindra. Postępowanie takie, w połączeniu z brakiem „jodełki”, objawi się zatarciem silnika już po kilkuset kilometrach. Zanieczyszczony, długo niewymieniany olej, a także nadmierne obciążanie silnika bardzo sprzyjają temu niszczącemu zjawisku. Gdy olej zawiera twarde cząstki, np. wtrącenia metaliczne, miękka powierzchnia panewek zostaje porysowana i w przyspieszonym tempie ulega zużyciu także korbowód. Ostatecznie wał zaciera się w łożyskach ślizgowych (panewkach), a w końcu „ścina” zaczepy mocujące panewki w stopach głównych (łożyskowaniu wału korbowego). W efekcie silnik pracuje nierównomiernie, aż w końcu staje i nie daje się w ogóle uruchomić. Żeby naprawić taki blok, w którym obróciła się panewka – choćby tylko jedna, trzeba roztoczyć wszystkie stopy główne a nie tylko te, w których obróciła się panewka, o czym czasem zapominamy… albo wiemy, ale co zrobić, gdy klient nadal chce naprawy za jak najmniejsze pieniądze. Niestety, nadal naprawiamy pojazdy w sposób, który nie jest przewidziany wymogami technologicznymi, co gorsza – godząc się na usługę, która nie przywraca pełnej sprawności układu napędowego. W branży warsztatowej jest duża konkurencja i część z nas podejmuje się, za sugestią kierowcy, na półśrodki. Szkoda tylko, że pokusę zarobku studzą dopiero roszczenia pod adresem naszej firmy! Miałem okazję rozmawiać niedawno z pewnym katowickim mechanikiem, który obiecuje sobie nigdy już nie podejmować się zleceń na naprawy oszczędnościowe! Zreferujmy nieciekawe doświadczenia właściciela warsztatu niezależnego. Zaczyna się obiecująco. Przyjeżdża kierowca z ledwie zipiącym silnikiem. Już pierwszy rzut oka wskazuje, że dostawczy Lublin nie jest w najlepszym stanie.
- Tam trzeba było wał szlifować i cylindry – mówi katowicki mechanik, właściciel kilku serwisów napraw silników. - Silnik był przegrzany, bo poszła uszczelka pod głowicą i pękła głowica. Naszym zdaniem, silnik wymagał „kapitalki”. Właściciele pojazdu, czyli władze spółdzielni mieszkaniowej, nie zgodzili się na kompleksową naprawę i chcieli bym naprawił silnik jak najtaniej. Tłumaczyli, że autem pokonują krótkie odcinki, generalnie rzadko jeżdżą i nie chcą inwestować dużych pieniędzy w naprawę, więc mam tylko „uruchomić” samochód. Zgodziłem się. Po kilku dniach kierowcy odebrali samochód i wzięli fakturę. Kierowcy spółdzielni wrócili do warsztatu po niespełna dwóch miesiącach (właściciel warsztatu dał gwarancję 3-miesięczną na usługę – przyp. red.). W rozmowie prywatnej wyszło na jaw, że obaj jeździli Lublinem z niskim stanem oleju! Wiedzieli o tym, ale jak to w spółdzielni bywa, samochód nie miał praktycznie właściciela, więc mało kogo z administracji obchodził jego stan techniczny. Zwrócili się z tym problemem powtórnie do mechanika, który reanimował silnik najtańszym kosztem.
- Ja wtedy odmówiłem przyjęcia samochodu do dalszej naprawy, bo zauważyłem, że w międzyczasie ktoś grzebał w silniku – opowiada swoją wersję wypadków nasz rozmówca. - Po jakimś czasie dowiedziałem się, że jak w końcu zatarli samochód, to zwrócili się do rzeczoznawcy o ekspertyzę. Ten nie wykonał dokumentacji technicznej, żadnych zdjęć. Opisał tylko, że przyczyną zatarcia silnika był brak jakichś podkładek. Przy czym ja mam fakturę i wiem, że kupiłem i zamontowałem kompletną głowicę. Zadałem sobie trud i prywatnym śledztwem dotarłem do warsztatu, w którym dokonano ekspertyzy. Potem spółdzielnia pokusiła się o drugą ekspertyzę, w której rzeczoznawca określił najbardziej prawdopodobną przyczynę zatarcia i zakres wymaganej naprawy. Wypisał też elementy, które jego zdaniem wymagają wymiany. I dzieje się kuriozalna rzecz. Spółdzielnia znowu decyduje się na wersję oszczędnościową czy też ekonomiczną naprawę silnika! Znów chcą kolejny warsztat wpuścić w maliny, zrzucając odpowiedzialność za zatarcie silnika i wyłudzając pieniądze. Totalnie „podkładają się” i to chcemy przed sądem wykazać, skoro pozwali nas za wyrządzenie szkody. Sprawa ciągnie się już 5 lat! Spółdzielnia chciała początkowo sprawę wygrać z naszym rozmówcą drogą administracyjną, forsując nakaz płatniczy. Właściciel pozwanego warsztatu zażądał w sądzie okazania wszystkich rachunków i faktur za zakup płynów eksploatacyjnych, części i usług naprawczych od czasu pierwszej naprawy do zatarcia silnika.
- Chcę wykazać, czy samochód był sprawny technicznie i mógł poruszać się po drodze. Moim zdaniem nie! – wyjaśnia swą linię obrony. - Co nauczyło mnie to doświadczanie? Jeśli klienta nie stać na naprawę we właściwym zakresie, to nie podejmuję się zlecenia. Zawsze też wykonuję ocenę techniczną pod kątem przywrócenia sprawności pojazdu zanim podejmuję się zlecenia. Jestem ubezpieczony od różnych następstw źle wykonanej roboty. Jeśli klient poniósł uszczerbek, to rekompensatę realizuję w ramach usług, a jak koszty są duże, to korzystam z polisy. Co mogę doradzić innym? Warto przygotować umowy, na których dość szczegółowo określimy i zakres napraw i spodziewane koszty (zakup części i koszt pracy).
Rafał Dobrowolski
Fot. R. Dobrowolski
Pęknięte pierścienie i bloki, zatarte panewki, skrzywione korbowody czy nawet sam blok to zwykle efekt niefrasobliwości kierowcy, który przegrzał silnik, bo zapomniał dolać olej czy płyn chłodzący. Naprawy główne powinny być wykonane zgodnie ze sztuką. Część z nas godzi się jednak za sugestią kierowcy na tzw. wersję oszczędnościową naprawy. Szkoda tylko, że pokusę zarobku studzą dopiero przypadki roszczeń odszkodowawczych pod adresem naszej firmy!
Komentarze (0)