Każdemu naprawiającemu samochód najwięcej przyjemności sprawia znalezienie usterki (sama wymiana części lub naprawa zazwyczaj nie jest już tak emocjonująca). Jednak pomimo tej radości zawsze powinniśmy dążyć do ustalenia przyczyn powstałego uszkodzenia.
Czasami mamy do czynienia z ewidentnymi przypadkami, kiedy rzeczywiście nie musimy już szukać, ponieważ od razu widać, co i dlaczego się zepsuło. Na przykład uszkodzenie mechaniczne, które powstało w wyniku naturalnej eksploatacji pojazdu. Ale już woda w układzie elektronicznym powinna nas zmusić do znalezienia przyczyny, czyli skąd się wzięła w danym urządzeniu. Takie przypadki musimy zawsze doprowadzać do końca, choćby dlatego, że po wymianie uszkodzonych elementów klient może w krótkim czasie powrócić do nas i to w dodatku z niewesołą miną.
Ciekawy przykład przerabialiśmy w Mazdzie 323 2,0 diesel. Silnik pracował w trybie awaryjnym, ponieważ został uszkodzony sterownik silnika. A dokładniej spalił się opornik będący na drodze prądowej z tranzystora do zaworu zmieniającego kąt początku wtrysku w pompie dieslowskiej. W pierwszym rozpoznaniu stwierdziliśmy, że stało się to w wyniku bardzo złego stanu instalacji elektrycznej przy silniku. Po naprawieniu instalacji i wymianie opornika w sterowniku wydawało się, że wszystko jest w porządku. Silnik pracował bez zarzutu, a w sterowniku nie było żadnych błędów.
Jednak samochód wrócił (po kilku dniach) i dopiero wtedy znaleźliśmy główną przyczynę spalenia opornika w sterowniku. Zawór w pompie był uszkodzony tak, że cewka elektryczna miała przebicie do masy. W dodatku nie zawsze, a więc podczas prób w warsztacie, zawór pracował prawidłowo. Dopiero po wymianie zaworu samochód stał się w pełni sprawny. Taka naprawa „na raty” może i była słuszna z technicznego punktu widzenia (po krótkiej jeździe próbnej za pierwszy razem wydaliśmy samochód), ale z punktu widzenia klienta wykazaliśmy się niewiedzą. Chociaż działaliśmy zgodnie z dobrymi intencjami, aby koszt naprawy był jak najmniejszy. Jednak ciągle spotykamy się z przypadkami, kiedy usterek jest kilka i nie wszystkie zostają wykryte od razu w warsztacie. Inne warsztaty, aby nie mieć takich wpadek (czyli powrotu samochodu), wymieniają niejako części na zapas. Klient o wiele więcej płaci, ale za to mamy pewność, że w najbliższym czasie nie powróci z tą samą usterką.
W warsztacie naprawiamy samochód w nadziei, że usterka więcej się nie pojawi. Poza tym często mieliśmy do czynienia z podobnymi przypadkami, a więc mamy odwagę powiedzieć klientowi, że naprawa jest ukończona.
Przykładem następnym może być potencjometr firmy ELOBAU, stosowany w silnikach dwulitrowych, wysokoprężnych w Oplach. Potencjometr ten jest umieszczony w kolektorze ssącym powietrza. Najczęstsze uszkodzenie polega na wybitych pinach, czyli zniszczonym połączeniu wewnątrz potencjometru. W wielu przypadkach wystarczy rozebrać taki potencjometr, nałożyć nowy topnik i to zarówno od strony pinów, jak i dalej (trzeba otworzyć potencjometr głębiej niż tylko w miejscu mocowania wtyczki). Ale zdarzają się przypadki uszkodzenia samego czujnika Halla. Wtedy naprawa jest o wiele trudniejsza i mało warsztatów jest w stanie ją wykonać. Dlatego „odkryto” jeszcze inny sposób, a mianowicie wgrywanie nowego oprogramowania do sterownika silnika. To nowe oprogramowanie nie wymaga potencjometru, a więc naprawa jest zakończona. Zastosowanie tego drugiego sposobu daje pewność, że samochód nie wróci z reklamacją. Ale jest problem z tym, że zmieniliśmy niejako konstrukcję lub inaczej – projekt danego modelu sterowania silnikiem. Oczywiście warsztatowcy podzielą się na dwie grupy: zwolenników i przeciwników takich metod. Sposób naprawy każdy powinien wybrać sobie sam, biorąc odpowiedzialność za swoje czyny.
Kolejny przypadek dotyczył bardzo prostej naprawy. Samochód Mercedes W220 klasy S trafił do nas z problemem nieodbierania wszystkich stacji radiowych. Po krótkim rozpoznaniu stwierdziliśmy, że wszystkiemu winna jest antena. Oryginalna antena zamontowana przy tylnej szybie nie funkcjonowała tak, jak należy. Najprostsza naprawa może polegać na zamontowaniu taniej anteny wewnętrznej i schowaniu jej za radiem lub, jak to nazywa Mercedes, za Audio-Gateway. Klient wyjeżdża zadowolony, że usługa była szybka i skuteczna. Jednak po pewnym czasie wraca do nas obrażony, z pretensjami, że nie po to kupił samochód Mercedes klasy S, aby montować jakieś inne elementy, zamiast znaleźć właściwą usterkę i naprawić, posługując się oryginalnymi częściami. Okazuje się, że musiał być w innym warsztacie, w którymi stwierdzono, że ktoś nieprofesjonalnie wykonał usługę. Zamiast przejrzeć całą drogę: radio, przewody, wzmacniacz i antenę, dołączył chińską antenę. W rzeczywistości uszkodzenie polegało na wysuniętej wtyczce na podszybiu (przy tylnej szybie) od wzmacniacza antenowego. Tej przykrej sytuacji można było uniknąć, gdybyśmy szybko zdobyli odpowiednie schematy i rzeczywiście usługę wykonali profesjonalnie. Jest to kolejny przykład na to, że jednak zamiast tzw. szybkiej usługi powinno się rozpoznać temat do końca, odszukać autentyczne przyczyny uszkodzenia, zaproponować różne, alternatywne rozwiązania lub przynajmniej je znać. W czasach łatwego dostępu do informacji jesteśmy ciągle kontrolowani i sami musimy być wiarygodni, aby zachować już zdobytych klientów i pozyskać nowych.
Naprawa etapami (najpierw usuwamy jedną usterkę, a potem następną) ma też odzwierciedlenie w pracy sterownika. Program często pokazuje jeden kod błędu, wymieniamy dany element i wtedy pojawia się następny błąd. Jeżeli zapewnimy klienta, że po wymianie tego jednego elementu (który jest wskazany przez sterownik w postaci błędu) samochód będzie sprawny, to zrobimy błąd. Często jest to dopiero pierwszy etap pracy. Jest to logiczna praca układów technicznych. Naprawę etapami musi rozumieć klient, ale zanim on to pojmie, to my musimy być świadomi każdego etapu naszej codziennej pracy. Zauważmy, że mówiąc o etapach, mamy na myśli zarówno możliwe następne etapy, czyli dalszy ciąg, jak również etap do tyłu, czyli wykrycie przyczyny powstania usterki.
Na koniec sytuacja, w której na pewno każdy się kiedyś znalazł. Przyjeżdża samochód z błędem od czujnika położenia wału. Mieliśmy taki czujnik na półce ze względu na częste wymienianie tego elementu. Kilka dni po naprawie samochód wrócił. Tym razem założyliśmy oryginalny czujnik, kupiony w autoryzowanym serwisie. Po kilku dniach kolejny powrót. Przyjrzeliśmy się wtyczce i stwierdziliśmy, że jak poruszamy ją podczas pracy silnika, to od razu mamy wygenerowany błąd. Obcięliśmy wtyczkę i wymieniliśmy na nową. Samochód wrócił już następnego dnia. Ostatecznie uszkodzone okazały się przewody elektryczne w wiązce, która nigdy nie była naprawiana ani w ogóle ruszana, bo samochód był bezwypadkowy. Była to praca z rodzaju „po nitce do kłębka”, na marginesie – bardzo przyjemna ze względu na atrakcyjną właścicielkę samochodu, która myślała, że przez cały czas specjalnie nie naprawiamy samochodu do końca, aby co kilka dni się z nią spotykać. I właśnie takich klientek, zawsze uśmiechniętych, życzymy wszystkim warsztatowcom.
Stanisław Mikołaj Słupski
Komentarze (0)