Nasze rozmowy

ponad rok temu  31.01.2014, ~ Administrator - ,   Czas czytania 8 minut

Tomasz Kuchar ekskluzywnie dla „NW”

Tomasz Kuchar już od ładnych paru lat zalicza się do ścisłej czołówki polskich kierowców rajdowych. Także w tym roku nie mógł opuścić Rajdu Barbórka, który należy do jego ulubionych. Trudno się dziwić, przez ostatnie 11 lat (uwzględniając tegoroczny wynik) stawał na podium i to tylko z numerem jeden lub dwa.

Nie minęła jeszcze godzina od zakończenia zmagań na ulicy Karowej w Warszawie, które kończą nie tylko Barbórkę, lecz cały sezon rajdowy, a my mieliśmy sposobność, dzięki uprzejmości firmy Schaeffler (za co dziękujemy), porozmawiać z Tomkiem przez kilkanaście minut. Do zwycięstwa na Karowej zabrakło mu ledwie 0,83 sekundy, bo o tyle szybciej krótką pętlę pokonał Kajetan Kajetanowicz. Jednak Tomasz był wyraźnie zadowolony, a przede wszystkim rozluźniony tym, że teraz czeka go odpoczynek od startów. Może dlatego niemal podczas całej rozmowy się uśmiechał...


- Pierwsze wrażenia po tegorocznym Rajdzie Barbórka?
Jestem generalnie zadowolony, ponieważ startowaliśmy samochodem S2000 przeciwko samochodom WRC plus auta klasy open. Myślę, że byliśmy na z góry przegranej pozycji, więc gdyby ktoś przed startem zaproponował mi podium albo nawet piąte miejsce, to pewnie wziąłbym je w ciemno. Przy takiej liczbie dobrych samochodów autem S2000, którego nie da się podrasować, nie da się wyciągnąć zwężki, żeby uzyskać więcej koni, bo nie ma turbosprężarki, brałbym taki wynik w ciemno.
Drugie miejsce jest fantastycznym rezultatem, aczkolwiek mam świadomość tego, że drugi to pierwszy przegrany. Niemniej jednak nie było szans walczyć z Kajetanowiczem. Jechał świetnie, nie popełnił żadnego błędu. Jest po prostu dobry.

- Ale nie uwierzę, by piąte miejsce Cię zadowalało, biorąc pod uwagę, że w poprzednich 10 latach sześć razy byłeś w Barbórce pierwszy, a cztery razy drugi...
Rzeczywiście, trochę przesadziłem, aczkolwiek chciałem w tym rajdzie jechać innym samochodem. Samochodem turbodoładowanym. Ale nie wyszło. Miałem to, co miałem, czyli S2000 i pogodziłem się z tym, że na tej Barbórce będzie mi trudno walczyć o coś dobrego. A jednak się udało, zająłem drugie miejsce.
Gdy spojrzę na te, już teraz 11 ostatnich lat, sześć razy pierwsze, pięć razy drugie miejsce, to naprawdę jestem z siebie dumny, tak długo utrzymywać się na podium. Czuję się z tym dobrze.

- Czy Rajd Barbórka to jest coś w rodzaju takiego sprintu na 100 metrów lub 110 metrów przez płotki?
Na pewno coś w tym jest. Tutaj nie można rozłożyć sił na cały rajd. Po prostu trzeba z grubej rury uderzyć od razu. Więc jest to na pewno taki rajd sprinterski, gdzie nie ma szans, żeby coś odrobić, jeżeli się już coś, nie daj Boże, straci. Do tego wszystkiego problem polega na tym, że jest to bardzo trudny rajd, jeżeli chodzi o przygotowanie samochodu, o zawieszenie, napędy.
Ścigamy się w różnych warunkach na poszczególnych odcinkach. Mamy na przykład nieprzewidywalną Karową, gdzie może być ślisko, może być przyczepnie. Mamy Bemowo, na którym mamy beton i szuter. Jest Cytadela z kostką, asfaltem oraz betonem i jeszcze momentami z dziurami. Do tego wszystkiego mieliśmy Rembertów, który był kompletnie inny. Te nasze samochody sportowe są tak ustawione, żeby dokładnie się dopasować do danego typu nawierzchni. Przestawienie auta z jednej specyfikacji na drugą jest niebywale czaso- i pracochłonne. Tutaj nie ma tego czasu, więc wybieramy jakiś kompromis. Czyli coś takiego, co się będzie spisywało znośnie na każdym z tych rodzajów podłoża, po których się ścigaliśmy.

- Czyli ogromna rola mechaników i wszystkich podzespołów?
Tak. A właściwie i mechaników oraz wiedzy i doświadczenia nas wszystkich. Ja już spędziłem ładnych parę lat za kierownicą samochodu rajdowego. Dzięki temu wiem dokładnie, co wystroić, żeby dobrze działało. Aczkolwiek czasem też zdarza się tak, że się nie trafi z setupem. Oczywiście staramy się, jak możemy i na razie dobrze to wychodzi, co pokazują chociażby nasze wyniki, o których przed chwilą mówiliśmy.

- Jesteś więc takim kierowcą, który dokładnie chce wszystko wiedzieć o swoim samochodzie, znać każdy szczegół, każdą śrubkę? Nie chodzi mi oczywiście o brak zaufania do swojego zespołu, ale o skrupulatność i przenikliwość...
Jasne, oczywiście. Ostateczną decyzję o ustawieniu całego auta podejmuje jego załoga, czyli ja i mój pilot. Musimy być świadomi tego, co w danym momencie mamy „nastrojone” w samochodzie. Żeby wiedzieć, jak ewentualnie zareagować na dane problemy. Tak skromnie, nieskromnie powiem, że dobry kierowca rajdowy musi też być niestety, albo „stety”, dobrym mechanikiem.

- Do pełni sukcesu potrzebny jest oczywiście dobry pilot. On też jest bardzo ważny.
No tak. Ja trafiłem naprawdę fantastycznie. Daniel Dymurski to absolutnie jeden z najlepszych pilotów w tym kraju. A poza tym jest wspaniałym człowiekiem albo „supergościem”, jakbyśmy powiedzieli takim trochę młodzieżowym językiem. Uwielbiam go jako człowieka i nie znam nikogo, kto by go nie uwielbiał.

- Jak doszło do tego, że zaczęliście razem startować?
Znamy się od wielu, wielu lat. Ja wcześniej startowałem z Maćkiem Szczepaniakiem i z Kubą Gerberem oraz okazyjnie z kilkoma innymi pilotami. Daniel starował jako etatowy pilot Mariusza Pelikańskiego. Ale jakoś tak kiedyś skrzyżowaliśmy czasoprzestrzeń, że akurat stanęliśmy na swojej drodze. I od bodaj sześciu czy siedmiu lat tworzymy nierozłączny duet. Ale bez żadnych podtekstów proszę... (śmiech).

- Barbórka jest ostatnim akordem, taką trochę pokazówką i świętem na zakończenie sezonu. Jak podsumujesz ten sportowy rok 2013?
Bardzo dobry rok. Choć sezon nie zaczął się dla nas za dobrze. Jeden z naszych partnerów, sponsorów dosłownie na dwa tygodnie przed rajdem, jak to delikatnie powiedzieć... przestał działać na rynku polskim. W związku z tym kontrakt, który nas obowiązywał, na wsparcie finansowe naszego zespołu stracił ważność.
I właściwie nasze starty stanęły pod dużym znakiem zapytania. Mimo wszystko „dojeździliśmy” cały sezon dzięki naszym partnerom, głównie firmie Schaeffler z brandem LUK i firmie TRW. Całkiem nieźle, bo na siedem startów cztery razy byliśmy na podium. A wliczając Barbórkę, to osiem. Nie jest źle.

- Co w takim razie czeka Cię w 2014 roku?
Za wcześnie, żeby o tym rozmawiać.

- Czy oznacza to jakieś zmiany, jakieś niespodzianki?
Wszystko się może zdarzyć... Wolę na razie o tym nie rozmawiać, bo na razie nic pewnego nie mamy.

- Oprócz głównej Barbórki odbywa się Barbórka Legend. Masz jakiś taki swój ulubiony samochód z całej historii motoryzacji? Oldtimer lub youngtimer...
Mój ulubiony samochód to Mitsubishi Lancer Evo 6. On się chyba zalicza do youngtimerów (śmiech)? Mam taki egzemplarz w domu, nieskromnie powiem Tommi Mäkinen Edition z 1999 roku. Jego wartość finansowa jest może niewielka, ale sentymentalna ogromna. To limitowana wersja sygnowana przez czterokrotnego mistrza świata Tommiego Mäkinena. No i chucham na niego, poleruję... Używam go tylko w zimie, bo w lecie mi go szkoda. A w zimie jest tyle fanu, zwłaszcza podczas jazdy po śniegu, po lodzie autem z napędem na cztery koła. Nie mogę się powstrzymać, żeby go z garażu nie wyprowadzić.

- Co myślisz w takim razie o tych wszystkich nowinkach, samochodach hybrydowych, elektrycznych? Pociąga Cię to choć trochę czy wolisz klasykę?
Oczywiście wolę klasykę. Ale uważam, że to jest przyszłość tego świata. Mamy być proekologiczni, proekonomiczni, mamy zużywać mniej paliwa, mamy taniej jeździć. Poza tym nie można zapominać o tych wszystkich systemach wspomagających kierowców ABS, ESP i wielu innych.
To są naprawdę wynalazki, które ratują życie. Szczególnie system ESP. Jako współwłaściciel Akademii Bezpiecznej Jazdy muszę powiedzieć, że jestem pod dużym wrażeniem skuteczności działania tych systemów, jak i nowoczesnych technologii w samochodach w ogóle.

- Ale czy wyobrażasz sobie na przykład Grand Prix na Karowej rozgrywane hybrydami czy autami elektrycznymi?
Absolutnie sobie tego nie wyobrażam, ale... wszystko idzie w tym kierunku, że niedługo coś takiego będzie!

- Nigdy nie mów nigdy...
Nigdy nie mów nigdy. Miejmy nadzieję, że to za szybko do sportu nie przyjdzie. Ale wyobrażam sobie, że tak może być. Jako dziadek przyjdę oglądać „Karową”, a chłopaki będą się „elektrykami” ścigali... Oczywiście będzie mi brakowało tego hałasu i smrodu spalonej benzyny, ale jeśli wszyscy będą mieli takie same auta...

- Przynajmniej „guma się będzie paliła”
No właśnie, mam nadzieję, że przynajmniej to zostanie... (nieustanny śmiech).

- Wspomniałeś już o swojej biznesowej działalności. Jak to się rozwija? Widzisz w tym przyszłość? Myślisz, że coraz więcej ludzi doceni potrzebę doskonalenia swoich umiejętności prowadzenia samochodu?
Absolutnie tak. Powiem szczerze, że rozwój Akademii Bezpiecznej Jazdy po prostu przeszedł nasze oczekiwania. Co roku robimy około 200 dni szkoleniowych. To jest naprawdę bardzo dużo. Takim rekordem był dla nas miesiąc wrzesień, kiedy zrealizowaliśmy 39 dni szkoleniowych, mimo że ten miesiąc, jak wiadomo, ma tylko 30 dni.
Czasami wręcz prowadzimy szkolenia równocześnie w trzech, czterech lokalizacjach w całej Polsce. Klienci do nas wracają i to jest dowód na to, że robimy to dobrze. A nowi klienci cały czas do nas dochodzą i to jest potwierdzenie, że tego typu szkolenia są bardzo potrzebne. Powinniśmy się szkolić, doskonalić. Życie mamy jedno i uważam, że należy je bardzo, bardzo pielęgnować i szanować.
Wiem, że to z ust kierowcy rajdowego i pilota samolu brzmi trochę mało wiarygodnie... (uśmiech). Ale wierzcie mi, my to wszystko, co robimy, mamy bardzo dobrze wytrenowane, przemyślane, przeliczone. Tu nie ma absolutnie miejsca na prowizorkę czy amatorszczyznę, co sprawia, że ten sport jest w miarę, odpukać, bezpieczny.

- To proszę jeszcze o kilka rad. Właśnie zaczyna się zima, jak ją bezpiecznie przetrwać w swoim samochodzie? Niestety, jeszcze wielu kierowców nie wie, co powinni robić za kierownicą o tej porze roku...
Na ten temat mógłbym pewnie mówić godzinami. Ale rzecz absolutnie podstawowa, nadrzędna – opony zimowe. Nie mogę słuchać tych bzdur, gdy ludzie mówią, że nie trzeba, bo to tylko marketingowy zabieg i jest to niepotrzebne.
Opona zimowa to absolutnie potrzebna rzecz i nie tylko wtedy, gdy spadnie śnieg bądź mamy lód. Gdy temperatura zejdzie w okolice czterech, pięciu stopni, zmieniamy opony. Ogumienie zimowe jest wykonane z miększej gumy, zaś opona letnia po prostu przy tak niskiej temperaturze robi się twarda i nie działa, jak powinna.

- Kończymy więc tradycyjnymi życzeniami „szerokiej drogi”...
Szerokiej drogi i przyczepności, bo to w naszym sporcie jest najważniejsze...

- Dziękuję za rozmowę.

Rozmawiał Klaudiusz Madeja

B1 - prenumerata NW podstrony

Komentarze (0)

dodaj komentarz
    Nie ma jeszcze komentarzy...
do góry strony