Inne

Inne

ponad rok temu  23.09.2015, ~ Administrator - ,   Czas czytania 7 minut

Ekipa O.K. Serwis ukończyła Rajd Złombol 2015
Strona 1 z 2

W sierpniu br. odbyła się dziewiąta edycja rajdu charytatywnego Złombol. Ideą tego przedsięwzięcia jest przede wszystkim połączenie działań w szczytnym celu z radością obcowania z archaiczną motoryzacją. Jak poradziła sobie w trasie ekipa O.K. Serwis?

Uczestnicy rajdu, pozyskując sponsorów, zbierają pieniądze na rzecz dzieci z domów dziecka. W zamian za wpłacane darowizny sponsorzy otrzymują do dyspozycji powierzchnię reklamową na pojazdach wspieranych przez siebie uczestników. Aby uzyskać dopuszczenie do startu w imprezie, każda załoga musi osiągnąć wymagany regulaminem minimalny próg finansowy darowizn dla dzieci. Wszyscy uczestnicy rajdu jadą wyłącznie na swój koszt. Wszelki sponsoring załóg czy dofinansowywanie pojazdów w zakresie zakupu przygotowania do podróży są zakazane.

W pierwszej edycji Złombola, zorganizowanej przez grupę przyjaciół w 2007 roku, wzięły udział zaledwie dwa auta, a uczestnicy wyprawy z metą w Monte Carlo zebrali dla dzieci niecałe 13 000 zł. Rok później na starcie pojawiło się już 13 załóg, które zgromadziły blisko 40 000 złotych. Start zeszłorocznej edycji z metą w hiszpańskim Lloret de Mar zgromadził łącznie 342 auta, a na koncie Fundacji Nasz Śląsk, na które wpływają wszystkie datki od darczyńców, pojawiło się ponad 675 tysięcy złotych!

W tym roku w rajdzie wzięło udział 381 załóg. Na starcie stanęła m.in. niebieska Łada 2107 z numerem startowym 149, która trasę tegorocznego rajdu przejechała w barwach O.K. Serwis.

Kapitan drużyny – Janusz Górzyński i jego załoganci: Arkadiusz Kaczmarczyk i Maciej Śmidoda, wyruszali na trasę z uśmiechami na twarzach. Już w trakcie tego pierwszego etapu podróży – na linię startu pod katowicki Spodek – kapryśna „Rosjanka” postanowiła napędzić nieco stracha naszym zawodnikom. Z powodu zwarcia na obrotomierzu awarii uległ aparat zapłonowy i Łada odmówiła dalszej jazdy. Na szczęście „przezorny zawsze ubezpieczony” i załoga szybko uporała się z usterką, używając do jej naprawienia wiedzy z zakresu elektryki i zapasowego aparatu zapłonowego. Dalsza podróż na start upłynęła bez przygód i Łada zameldowała się pod Spodkiem szczęśliwie, choć ciemną nocą.

Ponieważ w imprezie brało udział blisko 400 aut, troszkę czasu minęło zanim udało się wystartować z Katowic. Pierwszy dzień bardzo się dłużył załogantom, ale ich „Ładziana” była w znakomitej formie i „dawała radę” bez najmniejszego problemu. Co jakiś czas jednak ekipa zatrzymywała się, by pomóc innym uczestnikom Złombolu, którzy nie mieli tyle szczęścia.

Awarie nękały najczęściej wytwory polskiej motoryzacji. Dominowały grzejące się żuki, ale na uwagę zasłużył też „pechowy” Polonez kombi, który na początku miał problemy z uszkodzonym reduktorem instalacji gazowej, a po opanowaniu tej usterki, po zaledwie 50 kilometrach, samochód zmusił jego załogę do wymiany uszczelki pod głowicą w nieszczególnie sprzyjających warunkach – na przystanku autobusowym w Czechach. Oczywiście i tym razem ekipa O.K. Serwis nie odmówiła pomocy. Pierwszy dzień Złombola nasza załoga zakończyła we Wiedniu, po przejechaniu ponad 420 km. Dzień zakończył się przykrą niespodzianką. Po dotarciu na camping okazało się, że zabrakło już miejsca dla ekipy i kolejnych 50 załóg. Noc spędzili zatem w namiotach, rozstawionych bezpośrednio na asfalcie lub w samochodach. Wszyscy bez wyjątku – przed bramą campingu.

Na drugi dzień wyprawy nasi uczestnicy zaplanowali pokonanie dystansu 700 km, pobudkę o 5:00, start o 6:00... i znowu nie wyszło.

Polonez innej ekipy odmówił posłuszeństwa i cóż było robić? Przecież nikt nie odmówi w takiej sytuacji pomocy! Cóż, pomoc okazała się równie skuteczna, co opóźnienie wyjazdu i ostatecznie ekipie udało się opuścić okolice campingu i w końcu wyruszyć w kierunku Niemiec dopiero o 9:30. Zaledwie 40 kilometrów od Wiednia Złombolowy Trabant 601 wyzionął ducha. Ekipa z Trabanta na poboczu autostrady wyjęła silnik z samochodu i wykonywała jego generalny remont. Ostatecznie nie udało się i Trabant wrócił do kraju nie ukończywszy Rajdu.

Kolejny dzień był początkiem prawdziwych wyzwań – Austria, Szwajcaria, Lichtenstein i na końcu Włochy. Odległość – niby marne 200 kilometrów, ale czas pokazywany przez nawigację wynosił całe 6,5 godziny! Dzień rozpoczął się dla ekipy bardzo obiecująco. „Wypoczęci” po nocy spędzonej w „luksusowych” warunkach – pod wiatą szaletu – dzielnie ruszyli stawić czoła przeciwnościom losu. Z miejsca nocnego biwakowania, ekipa wystartowała sporym konwojem 9 samochodów, w tym z 3 „maluchami”. Za oknami malownicze widoki alpejskich przełęczy – wysokie podjazdy i strome, bardzo długie zjazdy. Co jakiś czas na poboczu „Żukiety” i inne „sprzęty komunistycznego pomysłu” odpoczywały na zasłużonym chłodzeniu hamulców i chłodnic.

Szampański humor załogi O.K. Serwis skończył się po przejechaniu zaledwie 70 kilometrów! Pierwsza naprawdę poważna awaria dopadła w końcu i naszą błękitną „Ładzianę”! Lewa półośka na zjeździe z góry postanowiła oddzielić się od całości i „wyszła sobie na spacer”. Ekipa przeżyła w tym momencie lekkie załamanie. Brak części zamiennych do tylnego mostu w środku szwajcarskich Alp postawił pod znakiem zapytania możliwość dokończenia rajdu. W pierwszej chwili uczestnicy zaczęli szukać lawety, aby w ten smutny sposób zakończyć udział w rajdzie i wrócić do kraju. Na szczęście wkrótce załoganci odzyskali ducha walki, a wytrwałość i determinacja się opłaciły! Jeden z członków załogi – Maciek, udał się autostopem do najbliższego miasteczka (oddalonego o 40 km) na poszukiwanie części do samochodu.

Komentarze (0)

dodaj komentarz
    Nie ma jeszcze komentarzy...
do góry strony