Zmiany klimatyczne wymuszają przyspieszenie prac polowych. Gdy w ich szczycie dochodzi do skomplikowanej awarii, mechatronik jest na wagę złota
Wizyta na tegorocznej wystawie Agro-Show po raz kolejny pokazała, że mechatronika to przyszłość. O ile w motoryzacji, a raczej transporcie nie jest to jeszcze tak wyraźna potrzeba, to w rolnictwie rzeczywistość wyprzedziła wizje wielu futurystów.
Poziom zaawansowania technologicznego ciągników, kombajnów i innych maszyn stale rośnie. A współczesny farmer – mający więcej wspólnego z menedżerem niż tradycyjnym rolnikiem – nie ma czasu ani wiedzy na temat tego, jak serwisować swój sprzęt. To szansa dla mechatroników.
Do niedawna tylko największe i najbardziej wyrafinowane maszyny wyposażane były w kilka komputerów pokładowych czy automatykę funkcji pracy. Dziś to wyposażenie pojawia się w coraz mniejszych i prostszych konstrukcjach. Przyczyn mechatronizacji należy upatrywać w czterech powodach.
Pierwszy to globalizacja gospodarki – aby oferować produkty dobre i tanie, konieczna jest wydajność. W przeciwnym razie rolnicy z bardziej rozwiniętych krajów zdobędą rynek. Po drugie, im bardziej ucywilizowany kraj produkujący żywność, tym większe ma braki kadrowe wynikające ze starzenia się społeczeństw i ucieczki młodych do miast. Poza tym w takich miejscach rosną koszty pracy, maszyny są tańsze i nie strajkują. Aby jednak były wydajne i proste w obsłudze, potrzebują niezawodnych rozwiązań mechatronicznych.
Przykładem na Agro-Show była przyczepa samozbierająca Pöttinger Jumbo 7000, wprost „naszpikowana” elektroniką. Ta prosta niegdyś konstrukcja obsługiwana jest za pomocą sterowników Isobus. Zastępują one wiele terminali służących do obsługi konkretnej maszyny i umożliwiają profesjonalną obsługę wszystkich kompatybilnych z Isobus produktów tej i innych marek. Jumbo 7000 to pierwsza przyczepa, która zbliżyła się do magicznej granicy 500 KM ciągnika i przez to osiągnęła wydajność pracy sieczkarni polowej – duża moc wymaga zautomatyzowanej kontroli, co jest normą we współczesnych ciężarówkach.
Trzecim powodem mechatronizacji jest konieczność zarządzania flotą maszyn obsługiwanych przez nowe pokolenia operatorów przyzwyczajonych do wykonywania zadań agrotechnicznych, a nie serwisowych. Czwartym powodem są oczywiście koszty eksploatacji, które powinny być jak najniższe, więc najlepiej zredukować czynnik ludzki do minimum. Ceną za te korzyści jest rezygnacja z własnego serwisu, co kompletnie nie przeszkadza wielkim gospodarstwom rolnym leasingującym czy wynajmującym maszyny. Także mniejsi farmerzy z czasem sięgną po najnowsze technologie – przyczynią się do tego zmiana pokoleniowa oraz upowszechnienie się nowinek. To oczywiście będzie wymagać obecności mechatroników w firmach naprawiających agrosprzęt, raczej nie ma od tego odwrotu.
Odpowiedzi wymaga za to pytanie, jak dostawcy maszyn, a dokładnie ich sieci serwisowe poradzą sobie pod względem kadrowym. Rolnictwo, w przeciwieństwie na przykład do transportu drogowego, charakteryzuje się dużą sezonowością. Nawet w okresie typowych dla danej pory roku prac polowych następują dynamiczne zmiany, którym rolnik musi sprostać. Czy w takich „okolicznościach przyrody” serwis maszyn będzie mógł skutecznie zadziałać, biorąc pod uwagę, że na danym obszarze wszyscy klienci mogą być równie mocno zaangażowani np. w żniwa? Jak zorganizować sieć serwisową, dyżury, ilość pojazdów serwisowych, zaopatrzenie w zamienniki? Co zrobić z kadrą po okresie szczytu w pracy, np. zimą? To pytania, których waga będzie rosła wraz z popularyzacją rozwiązań mechatronicznych w coraz mniejszych maszynach. Nie może przecież być tak, że farmer sam nie naprawi sprzętu, a serwis nie dojedzie na czas. Przykładem są wspomniane żniwa, które z uwagi na zmiany klimatyczne są trudne do zamknięcia w ściśle określonym czasie, a sprzęt lubi się przecież zepsuć w najmniej odpowiednim momencie.
Dlatego rozsądny wydaje się wniosek, że oprócz zagęszczania sieci serwisowej i rozbudowy od względem kadrowym, koniecznością staną się usługi serwisowe wykonywane zdalnie przez całą dobę. Szybka diagnoza online połączona z poradą może być dobrym rozwiązaniem „na już” – zanim serwis dojedzie. Wymagać to jednak może – mimo wszystko – przeszkolenia rolnika w prostszych naprawach, w taki sposób, aby zabieg odbył się bezpiecznie, skutecznie i bez utraty gwarancji. Nie będzie to oznaczało zabierania „chleba” mechatronikom, ale trudno sobie wyobrazić, ze maszyny nigdy nie zawiodą, a serwis zawsze przyjedzie na czas.
Wracając na chwilę do wielkich gospodarstw i czynnika ludzkiego. Im większa farma, tym więcej pracowników – wiele z nich to przedsiębiorstwa zatrudniające traktorzystów czy kombajnistów. Chętnych do tych zawodów nie przybywa, więc pojawi się problem nowych kadr – dostępnych co prawda na rynku, ale o niższych kwalifikacjach. W naturalny sposób spowoduje to przyrost usterek spowodowanych brakiem umiejętności. To kolejny czynnik wskazujący na wzrost ilości pracy dla mechatroników.
Ostatni powód optymistycznej przyszłości, jaka rysuje się przed tym zawodem, wynika z transformacji energetycznej wielu gałęzi przemysłu. Redukcja emisji spalin wymusza już na transporcie przejście na inne źródła zasilania – ciężarówki elektryczne są już codziennością, choć dopiero raczkującą. Rolnictwo jest także emisyjnym przemysłem, więc i ono z czasem przejdzie na e-mobilność. I chociaż na Agro--Show nie było zbyt dużo o tym mowy, to już teraz kilku producentów pracuje nad e-traktorami. Dlatego wydaje się, że mechatronicy nie muszą się obawiać przekwalifikowania, co zapewne czeka część typowych mechaników samochodowych czy rolniczych.
Grzegorz Teperek
Komentarze (0)