BMW mogło się bardziej postarać. Podobny kolor od lat widzimy na co drugiej mazdzie jeżdżącej po naszych ulicach
Salon samochodowy we Frankfurcie zawsze był jednym z najważniejszych wydarzeń światowego rynku motoryzacyjnego. Wraz z wiosenną Genewą i odbywającym się na zmianę (co drugi rok) salonem w Paryżu był wielkim świętem motoryzacji, miejscem najważniejszych premier, spotkań projektantów, dziennikarzy i setek tysięcy fanów motoryzacji odwiedzających w ciągu kilku dni hale targowe. Dlaczego użyłem czasu przeszłego? Ponieważ obecna edycja bardzo podkopała wizerunek IAA jako wiodącej na świecie imprezy.
Mam duży dylemat – czy łatwiej wymienić, których producentów na targach zabrakło, czy może lista obecnych jest krótsza niż dezerterów. Niestety, dużo prostsza będzie ta druga opcja.
Ekspozycję z prawdziwego zdarzenia miała tylko grupa Volkswagena – było tam wszystko: wspaniałe 4 prototypy audi, światowa premiera Porsche Taycan (długo wyczekiwanego, pierwszego realnego konkurenta dla tesli na światowym rynku luksusowych aut elektrycznych), Lamborghini Sian – hybrydowy supersamochód, nadal z prawdziwą V12 zamiast silnika od kosiarki z 4 turbosprężarkami... Ale najważniejszy był na pewno Volkswagen ID.3, pierwszy samochód elektryczny, który naprawdę ma szansę stać się produktem masowym i za kilka lat przejąć znaczną część klienteli golfa. Co ważne, nie był to prototyp, tylko auto wchodzące właśnie do wielkoseryjnej produkcji. Cale stoisko VW było zdominowane przed ID.3, firma zrezygnowała z prezentacji dostępnych modeli, które można w każdej chwili obejrzeć i przetestować w salonie sprzedaży.
Mercedes również wydał olbrzymie pieniądze na swoją ekspozycję, jednak wyraźnie multimedia, wizualne fajerwerki czy imponujący, koncepcyjny Vision EQS służyły jako zasłona dymna, zza której nie wyjechała żadna istotna premiera. „Gwiazda” ekspozycji – elektryczny SUV EQC – miał swoją premierę pół roku temu w Genewie, a tuż po niej trafił również na poznańskie Motor Show.
Resztę targów w zasadzie powinno się przemilczeć... BMW – stoisko dość duże, premiera nowej „jedynki” i X6, kilka prototypów, ale wyglądających, jak robione na ostatnią chwilę, byle pokazać cokolwiek nowego. Przy najważniejszych konkurentach wypadli blado, w BMW z wielkim hukiem spadł na głowy gości spory kawałek sufitu... Opel, Ford i Hyundai – lepiej prezentowali się w Poznaniu niż na IAA. Ważną premierę pokazał Land Rover – następca legendarnego defendera wygląda nieźle, ale tylko z daleka, niestety z bliska widać zdecydowanie za dużo tandetnych plastików zamiast solidnej aluminiowej blachy poprzednika. Z Japonii dojechała tylko Honda, która pokazała seryjne egzemplarze elektrycznego modelu „e” – ciekawe miejskie auto ma spore szanse stać się realnym konkurentem VW ID.3. Producenci aut luksusowych i sportowych – Aston Martin, Bentley, Bugatti, Ferrari, Maserati, McLaren, Pagani, Rolls Royce – chyba zrobili zrzutkę do kapelusza i losowali, kto za te pieniądze pokaże się na IAA. Kapelusz musiał być mały, a krótszą zapałkę wyciągnął McLaren, który w szklanym kontenerze wielkości około 6x10 m, ustawionym na placu targowym, pokazał dwa auta, których nawet nie dało się obejść naokoło.
I to tyle – a gdzie FCA, KIA, PSA, Volvo, firmy z USA? Część otwarcie przyznaje, że gigantyczne inwestycje w e-mobilność, w dostosowywanie gamy modeli do coraz bardziej wyśrubowanych norm emisji spalin nie pozostawiają w budżecie miejsca na udział w dwóch wielkich imprezach rocznie – a tą jedną jedyną w Europie jest Genewa. A mniej otwarcie – że są o krok (lub więcej) z tyłu w wyścigu o pozycję lidera na przyszłościowym rynku samochodów elektrycznych i autonomicznych, i że tak naprawdę nie bardzo mieli czym się pochwalić.
Dla nas imprezy takie jak IAA to nie tylko piękne samochody, to też okazja do zapoznania się z najnowszymi światowymi trendami kolorystycznymi. Nasz program Spectral Discover Color to nie tylko bieżąca praca w laboratoriach kolorystycznych i na rynku, ale też ciągły rozwój systemu, uzupełnianie go o nowe pigmenty, również takie, które dopiero pojawiają się na nowych samochodach. A trudno znaleźć lepsze miejsce na takie analizy niż wielkie salony samochodowe. Co zatem czeka nas w najbliższych latach?
Zdecydowanie najważniejszym trendem jest powrót do kolorów solidowych. Olbrzymia popularność bieli w ostatnich latach już wyraźnie przejadła się klientom, chociaż wiele firm wciąż promuje ten kolor jako elegancki wybór dla wielu swoich modeli, nawet Mercedes AMG GT czy Porsche Taycan zaprezentowane były w taki sposób. Wiele firm usiłuje namówić klientów na odcienie szarości – taki kolor mają już w ofercie prawie wszyscy, a na ulicach w tym odcieniu najłatwiej zobaczyć nowe volkswageny, škody, audi, kie, hyundaie, ople czy mini. Za to nowością są „fałszywe solidy” – kolory, które z daleka (lub przy słabym oświetleniu) wyglądają na zwykłe, a dopiero z bliska, w silnym świetle widać, że w bazie utopione są pigmenty perłowe czy xiralliki. Daje to bardzo ciekawy efekt gry świateł na wyobleniach i załamaniach karoserii. Tutaj zdecydowanie wyróżniały się modele Audi RS6 i RS7 – czerwone, z mieniącym się złotawym ziarnem. BMW postawiło na szare i szarobłękitne odcienie, ale również skrzące się złotymi efektami.
Zaskakująca ilość samochodów była prezentowana w kolorach matowych lub z delikatnym satynowym połyskiem. Było ich zdecydowanie więcej niż w poprzednich latach. A to już bardzo zła wiadomość dla każdego lakiernika. Trzeba się martwić nie tylko o dobór właściwego koloru lakieru, ale również stopień jego matowości, który w dodatku ulega zmianie w trakcie eksploatacji samochodu. Poza tym nie można go polerować – co bardzo utrudnia proces, który wymaga zachowania sterylnie czystych warunków pracy. Jeśli po wyschnięciu pojawi się jakiś defekt, wtrącenie, zanieczyszczenie, to nie można go zeszlifować i wypolerować. A z tym problemem nie radzą sobie nawet fabryki – piękne BMW M8 coupe, prezentowane w satynowym granatowym lakierze, miało wyraźny defekt w bardzo widocznym miejscu – łatwym do zauważenia dla każdego, nie tylko takiego fanatyka jak ja. Naprawdę, takie wpadki nie powinny się zdarzać nawet na miejskim autku za 50 tys. zł, a co dopiero na M8, kosztującym pewnie ok. 150 tys. euro.
Na kilku stoiskach widać było również wyraźny powrót do klasyki. Zwykłe srebro, zwykły grafit, niebieski lub granatowy metalik – kolory, które doskonale znamy od wielu, wielu lat. Jeśli czerwień, to odcień jak najbardziej zbliżony do pięknych i bardzo popularnych Mazd 41V lub 46V. Tak polakierowane były m.in. premierowe BMW Z4 coupe czy Seat el-Born (bliźniak VW ID.3). Nawet bardzo modnych w ostatnich latach aut dwukolorowych, zazwyczaj z dachem w kolorze kontrastującym z resztą karoserii, było jakby mniej.
Podsumowując, zamiast spodziewanych cudów, fajerwerków technicznych, szalonych projektów, atrakcyjnych kolorów, we Frankfurcie powiało nudą, a nad wszystkim unosił się lekko zatęchły zapach kryzysu. A może był to tylko zapach pieniędzy? Tyle tylko, że tych zaoszczędzonych przez koncerny, upchniętych w skarpecie i czekających na kolejną wielką imprezę, na której znów będą odsłaniać prawdziwe nowości, a nie znane od wielu lat modele, przerobione na elektryki, z upchniętymi pod podłogą akumulatorami i 300-kilogramową nadwagą.
Łukasz Kelar, dyrektor
pionu marketingu w firmie Novol
Komentarze (0)