Niezależnie od tego, czy jest to producent samochodów, części na pierwszy montaż, sprzedawca części do odkurzaczy, kosiarek czy samochodów lub też ogrodnik albo stolarz. Weźmy stolarza – dziś profesjonalny stolarz to człowiek, który nie rozstaje się z laptopem i narzędziami cyfrowo wspomagającymi pomiary. A jednak większości z nas kojarzy się on nadal z krajzegą i heblem. Dziś tłumacz także pracuje już w innym warsztacie. Wiele lat temu zaczynałem swoją przygodę z tłumaczeniami uzbrojony w maszynę do pisania. Co to był wtedy za przełom! Potem pierwsze komputery, dyski o pojemności 20 MB (to nie żart!), przełomowe na tamte czasy edytory tekstu (ChiWriter, jeżeli dobrze pamiętam), środowisko DOS. Potem Windows, postęp, skoki technologiczne, programy Word i PowerPoint. Aż dotarliśmy do współczesności, gdzie tłumacz profesjonalista ma do dyspozycji potężną moc obliczeniową komputera oraz specjalistyczne programy, które wspomagają jego pracę.
O autorze. Ekspert PR branży motoryzacyjnej, doświadczony tłumacz techniczny, specjalizacja – motoryzacja. Współpracuje z firmami: Mitsubishi, Denso, Gates, Seat, Ducati, Toyota, Subaru, Triumph, Valtra, Landini, Hyundai, Suzuki i wieloma innymi, również z agencjami tłumaczeń. Twórca Kalendarium Historii Motoryzacji, strony www, na której gromadzi i udostępnia wydarzenia z historii motoryzacji w chronologii kalendarza – „dziś wydarzyło się” oraz ciągle uzupełnia o nowe biografie znanych postaci. Popularyzator wiedzy o historii motoryzacji.
Programy te wbrew pozorom nie „tłumaczą” same. Stanowią one bazę wiedzy na temat dotychczasowych prac, pomagają zapanować nad terminologią, ułatwiają wyszukiwanie fraz. Kosztują często kilka do kilkunastu tysięcy złotych, ale dla profesjonalisty są warte każdej ceny. Czynnik ludzki nadal ma pierwszorzędne znaczenie. Dopiero w rękach profesjonalisty, jak w warsztacie samochodowym, narzędzia te pokazują swoją przydatność. W rękach amatora mamy do czynienia z sytuacją, kiedy „małpa dostaje do łapy brzytwę”. Kolejnym usprawnieniem jest wprowadzenie standardów jakości. Bazują one na amerykańskich normach SAE. Na podstawie tych wytycznych można ocenić jakość tłumaczenia, zgodność z terminologią branżową (czyli po prostu, czy tłumacz wie, o czym pisze) oraz jakość edytorską materiału. Jak łatwo się domyślić, najwyższą wartość ma wiedza dotycząca zagadnień, w naszym wypadku, motoryzacyjnych. Jednak stosowanie tych restrykcyjnych norm wymaga używania przez tłumacza profesjonalnych narzędzi. Jak to jednak z normami bywa, agencje często stosują je nazbyt restrykcyjnie wobec aplikujących tłumaczy, eliminując tych z wiedzą na korzyść tych, którzy poprawnie stosują interpunkcję.
Wracając do nowoczesności, najdalej w wysiłkach unowocześniania poszedł Ford. To jedyna firma, w której instrukcje serwisowe oraz użytkownika są w USA tłumaczone maszynowo. Japońscy i rosyjscy inżynierowie oraz informatycy od lat pracują nad udoskonaleniem algorytmów, które umożliwiają rozbiór matematyczny składni języka. Jak na razie te automatyczne tłumaczenia dotyczą tylko kilku języków i są w fazie nieustannych testów. Prekursorem w tej dziedzinie jest dr Nestor Rychtyckij, pracujący w Ford Motor Company. W roku 2009 również Volkswagen uruchomił swój portal do maszynowego tłumaczenia prostych instrukcji. Miałem przyjemność oglądać efekty działania tych rozwiązań i przyznam, że budzi to nadal moje ogromne emocje. Miałem poczucie, że jestem świadkiem tworzenia się historii na moich oczach. Jednocześnie tworzy się programy, które umożliwiają maszynowe tworzenie całych bibliotek z par dokumentów przetłumaczonych przed wieloma laty, kiedy programy takie jak Trados czy MemoQ nie były dostępne. W relatywnie krótkim czasie profesjonalista może przygotować bibliotekę, którą można następnie wykorzystać przy kolejnym projekcie z danej dziedziny. Ceny takich programów są ogromne, ale ich wartość nieoceniona. Porównałbym ich przydatność do najbardziej wartościowych narzędzi w warsztacie mechanika. Oczywiście to, o czym piszę, brzmi jak zestaw prostych czynności. W rzeczywistości przygotowanie materiałów do stworzenia takiego kompletu wymaga specjalistycznej wiedzy, czasu i nakładu pracy, ale mimo to jest to w mojej ocenie przełomowe.
Tłumacz techniczny w branży motoryzacyjnej
Motoryzacyjny rynek wtórny jest prawdziwym poligonem dla tłumacza technicznego. O ile instrukcje serwisowe stanowią poważne wyzwanie, o tyle na rynku wtórnym dotykamy samej esencji. W instrukcji serwisowej mamy potężne opisy budowy samochodu oraz naprawy, która przecież w dużej mierze polega na demontażu i montażu oraz naprawie. W przypadku producenta części na pierwszy montaż lub rynek wtórny mamy do czynienia z dokumentacją, która opisuje działanie, budowę i konstrukcję danego podzespołu. Producenci części i podzespołów na pierwszy montaż oraz zamienników o jakości na pierwszy montaż mają więc o wiele bardziej szczegółową informację techniczną, którą przekazują. Rynek wtórny to prawdziwa kopalnia wiedzy dla tłumacza, jeżeli chce się on rozwijać. To także sprawdzian umiejętności dla tłumacza oraz dla firmy w doborze fachowca. Prawdziwe wyzwanie w sumie dla wszystkich.
Obszary pracy tłumacza
Rynek motoryzacyjny zdominowany jest przez dokumentację tworzoną w języku angielskim lub jest na ten język tłumaczona niejako „od ręki”. I słusznie – angielski to przecież łacina XX wieku. Kiedykolwiek bierzemy do ręki instrukcję użytkownika samochodu, tester diagnostyczny czy instrukcję serwisową po polsku – za tym wszystkim stoją tłumacze. Do tego należy doliczyć także strony www, katalogi, foldery, ulotki i plakaty. Osobny świat to artykuły techniczne, newslettery, wiadomości prasowe, które pojawiają się w prasie (jak choćby ten magazyn) i w Internecie. Dziesiątki, setki ludzi, którzy stają na głowie, by być „przezroczystymi” – niewidzialnymi, aby treść w języku polskim była jak oryginalna.
Wartość dodana
Tłumacz-fachowiec to także wartość dodana firmy. Zasadniczo tłumacz powinien mieć dogłębną wiedzę na temat przedmiotu, którego dotyczy tłumaczenie – wtedy po prostu wie, o czym pisze (tak powinno być w świecie doskonałym). Co więcej, jeżeli napotka fragment materiału (np. w dokumentacji warsztatowej łatwo o błędy na poziomie tworzenia jej w fabryce lub wyspecjalizowanej firmie zewnętrznej), który wzbudzi jego wątpliwości, może dokonać korekty lub skonsultować to z firmą. Takie błędy w materiale źródłowym napotyka się często nie tylko na poziomie treści, ale również wartości, np. momentów dokręcania lub parametrów technicznych. Nie wolno nigdy zapominać, że autorami oryginału również są ludzie i przy rozległym materiale próbują sobie ułatwić życie, stosując metodę kopiuj/wklej ze strony na stronę lub zwyczajnie – myląc się. Tłumacz znający temat wyłapie takie błędy (w każdym razie, gdy ma odpowiednią wiedzę, jest to możliwe). W motoryzacji tłumaczowi pomoże zawsze pasja do tej dziedziny. W moim przypadku pasja do historii motoryzacji doprowadziła w końcu do tego, że stworzyłem kalendarium historii motoryzacji. Zbierając materiały, ciągle powiększałem swoją wiedzę, co okazało się niezmiernie przydatne.
Tworzenie nowego
Wspominany już postęp technologiczny jest tak dynamiczny, że język często nie nadąża za rozwojem techniki. To fascynująca przygoda – uczestniczenie w nadawaniu nazw rzeczom. Tak właśnie dzieje się w motoryzacji – choć przecież dzieje się tak w każdej dziedzinie. Najlepiej widać to właśnie w produktach OE oraz całym rynku części i podzespołów. Każda część składa się z elementów konstrukcyjnych. Weźmy na przykład sondę lambda – składa się z kilku elementów, a na dodatek wyróżnia się kilka jej typów. Kiedy wchodzi „nowe”, trzeba to nazwać. Właśnie to jest fascynujące. Takich momentów bywa wiele. Jak wyliczono, w przeciętnym samochodzie mamy do czynienia z blisko 20.000 elementów. Nie oznacza to, że każdy nazywa się inaczej, ale sama ich liczba jest imponująca.
W młodości pracowałem w firmie o długiej nazwie – Międzynarodowym Instytucie ds. Neologizmów Terminologicznych. Wtedy nie doceniałem tego, czego świadkiem byłem (Kto z młodych bierze życie poważnie?) – a dziś często brakuje wzorca, wypracowanej nazwy, pojęcia, które będzie jednoznacznie określało daną rzecz. Nie tylko po to, aby „mieć w słowniku”. Również po to, aby być gotowym, zanim ktoś powie: „Ale w naszej firmie nazywamy to inaczej”.
Spójność terminologiczna
Poważnym wyzwaniem dla tłumacza jest zachowanie spójności terminologicznej. Jeżeli jakaś rzecz nazywa się X, to zasadniczo z punktu widzenia konsekwencji nazewnictwa należy ją nazywać X ciągle. Bywa jednak tak, że można dostać zawrotu głowy. Firma A używa pojęcia X, ale firma B już każe nazywać to samo coś Y. Za przykład niech posłużą „świece zapłonowe” i „świece iskrowe” oraz „jednostka sterująca” oraz „sterownik” albo „moduł sterujący” lub jeszcze gdzie indziej „CU”. W takich sytuacjach należy zachować zimną krew i tworzyć słowniki dla każdej firmy. Nowoczesne narzędzia stają się nieodzowne. Znajomość przedmiotu jednak zawsze w takich sytuacjach pozostaje najlepszym sprzymierzeńcem.
Tłumaczenie jako wizytówka firmy
Każdy z nas doświadczył zapewne uczucia satysfakcji i przyjemności, czytając dobrze przetłumaczony i zredagowany materiał. Każdy z nas również zapewne doświadczył tego okropnego uczucia piasku zgrzytającego w zębach, kiedy czytał materiał, który był przygotowany i przetłumaczony źle. To ostatnie uczucie ogarnia nas często podczas oglądania wielojęzycznych instrukcji sprzętu AGD (często dotyka to również materiałów PR firm motoryzacyjnych). Wielokrotnie jakość tych tłumaczeń jest wątpliwa do tego stopnia, że zastanawiamy się, czy wykonywał je człowiek. Z całą pewnością był to człowiek, zapewniam! Jednak bywają sytuacje, że materiał jest tłumaczony przez „translatora”! Do legendy przeszło już tłumaczenie instrukcji do żelazka – każde zdanie to wybuch śmiechu. Śmiesznie jest jednak do czasu. W pewnym momencie nadchodzi moment refleksji. Zaraz! Przecież tłumaczenie to element kosztów. Skoro w taki sposób zaoszczędzono kilkadziesiąt euro, to na czym jeszcze zaoszczędzono w tym produkcie? Może na zabezpieczeniach? Od żelazka do części motoryzacyjnych czy samochodów jest krótka droga. Rozwijając twórczo tę myśl, wydaje się być rozsądnym nabywanie produktów, których instrukcja została przygotowana i przetłumaczona prawidłowo, bez błędów rzeczowych oraz w sposób czytelny i zrozumiały.
Typowe błędy firm
Najbardziej powszechnym błędem firmy jest wybranie niewłaściwego wykonawcy – jak to w życiu bywa. Mam tu na myśli brak wiedzy i kwalifikacji do wykonania danej pracy. Istnieją portale dla tłumaczy. Wydaje się, że jedynym źródłem, na jakie powołują się najczęściej osoby udzielające odpowiedzi, jest Wikipedia. Problem nie dotyczy tylko motoryzacji. Jednak w przypadku dziedzin, w których wiedza jest łatwa do zweryfikowania, takie zjawiska od razu rzucają się w oczy. Osobną kwestią, którą zaobserwowałem niedawno, jest umieszczanie przez pytających całych rozdziałów z instrukcji warsztatowych! Niezależnie od regulacji BER te dokumenty nadal są poufne i ktoś, kto publikuje np. całą instrukcję napraw skrzyni automatycznej, naraża się na poważne konsekwencje. Kolejnym błędem jest częste technologiczne zacofanie tłumaczy. Ogromna większość nadal nie wie, co to Trados, SDLX czy MemoQ albo Swordfish. Nadal mozolnie pracują w Wordzie, kopiują, wklejają, próbują zapanować nad terminologią często z mizernym skutkiem. Ponadto ich wydajność pozostaje na poziomie sprzed 10-12 lat. Są w stanie przetłumaczyć maksymalnie 10-14 stron dziennie (niektórzy nawet ograniczają się do 6), podczas gdy profesjonalista z całym zapleczem technologicznym, bibliotekami swoich projektów przy pracach o pewnej wartości powtórzeń potrafi przetłumaczyć 30 i więcej stron, a czasem może osiągnąć wartość trzycyfrową! Kolejnym problemem wielu tłumaczy jest ograniczenie się do swojego „poletka”. Wielu z nich uważa, że skoro tak długo uczyli się języka i potrafią przetłumaczyć umowę, pismo czy nawet literaturę piękną, to bez problemu poradzą sobie z nowoczesnym rynkiem motoryzacyjnym i nie muszą zdobywać dodatkowych umiejętności prócz sprawnego pisania na klawiaturze w Wordzie. Być może jest tak w dziedzinie tłumaczeń literackich. Jeżeli ktoś wchodzi w dziedzinę tłumaczeń technicznych, a szczególnie motoryzacji, powinien umieć więcej niż tylko pracować w programie Word. Bardzo przydaje się znajomość programów firmy Adobe, nie tylko Acrobata, ale również InDesigna czy Illustratora, a czasem Photoshopa. Bardzo często konieczne jest dostarczenie firmie materiału w PDF w układzie oryginału. Nieoceniona okazuje się znajomość programów do składu i łamania (właśnie InDesign czy Quark). Bywa, iż znajomość programów do obróbki filmów jak Adobe Premiere także bardzo może się przydać. Zaskakująca bywa niechęć do poszerzania własnego warsztatu pracy. Kolejnym problemem jest obieg dokumentów w fazie korekty. Dziś w profesjonalnym świecie standardem jest nanoszenie korekty na pliki PDF. Wiele osób nadal preferuje Word z jego śledzeniem zmian. Albo, co gorsza, e-maile z wyszczególnieniem, co i gdzie trzeba zmienić. Znam przypadki, kiedy osoba z działu sprzedaży, której zadaniem była weryfikacja ostatecznej wersji materiału przed publikacją w prasie, przepisywała w e-mailu całe akapity i pisała nowe akapity z adnotacją, jak ma być – choć zmiany wymagał jeden wyraz! To jest dobre na etapie tworzenia treści, a nie pracy na dokumencie np. złożonym przed publikacją. Szczególnie widać to przy pracy nad artykułami technicznymi. PDF staje się nieoceniony.
Wiedza i umiejętności – jak wybrać rzemieślnika
Podsumowując te rozważania, nasuwa się kilka wniosków. Pierwszy to taki, że przy wyborze tłumacza należy się kierować przede wszystkim jego wiedzą i fachowością. Najlepszym sposobem na dotarcie do wartościowego fachowca jest z reguły polecenie zadowolonego kolegi. Należy tu postępować dokładnie tak samo jak przy doborze mechanika, glazurnika czy stolarza. Tłumacz to też rzemieślnik, niezależnie od tego, jak bardzo niektórzy z nich chcieliby być traktowani jak artyści. Pomocne też bywa sprawdzenie dokonań, prośba o pokazanie swoich tłumaczeń. Ich lista z reguły mówi sama za siebie. Jeżeli znajdą się na tej liście podobne skalą firmy do waszej – możecie odetchnąć. Przecież oni nie pracowaliby z byle kim – tak należy myśleć. Choć warto dopytać się o okres współpracy i zakres projektu. Bywa, że tłumacze wpisują nazwy firm, dla których przetłumaczyli tzw. list do cioci. Na to trzeba uważać. Można też poddać kandydata na partnera w biznesie testom sprawnościowym. W tym artykule nie podzielę się wiedzą, jak taki test się przeprowadza. Dla jasności, nie sprowadza się on do przesłania dwóch stron tekstu do przetłumaczenia. Najważniejsze, aby wiedza szła w parze z umiejętnościami. Aby nie dopuścić do sytuacji z dowcipu o dwóch tłumaczach w tonącej łódce. Jeden pyta drugiego: „Umiesz pływać?”, a drugi odpowiada: „Nie. Ale umiem wołać o pomoc w 12 językach”. Na koniec pamiętajmy, że powiedzonka branżowe są w dużej mierze zwierciadłem rzeczywistości. Tłumacz powinien być jak niewidzialna tafla oddzielająca czytelnika od oryginału. Niewidzialna, gdyż odbiorca czuje, jakby dotykał oryginalnej treści bez uszczerbku. Jakby doskonale rozumiał język oryginału. Ta tafla jednak powinna być jak szkło powiększające, przybliżać treści, które w tłumaczeniu dosłownym byłyby wypaczone. Niektórzy mówią, tłumaczenia są jak kobiety – wierne nie są piękne, zaś piękne nie są wierne. To dość swobodne traktowanie tematu. Ale jako esencja oddaje treść – przynajmniej tak podpowiada moje doświadczenie w zakresie tłumaczeń tekstów PR. Stąd tak ważne jest u tłumacza lekkie pióro, czyli w sumie coś, co niektórzy pasjami nazywają copywritingiem.
Smaczek ENG – US
Na koniec chciałbym pokazać smaczki, z którymi często tłumacz musi się mierzyć. Za przykład niech posłuży krótka tabelka, w której pokazuję, jak wyglądają proste różnice między określeniami angielskiego angielskiego i amerykańskiego angielskiego…
A na sam koniec… wielu producentów, tworząc dokumentację techniczną, miesza te pojęcia bez opamiętania.
Robert Gołębiewski
www.kalendarium.golebiewski.biz, e-mail: robert.golebiewski@golebiewski.biz
Patrząc na szereg dziedzin, wydaje nam się, że tylko one pędzą w rozwoju i korzystają z tego, co niesie postęp technologiczny – inne zaś nie. Błąd! Szersza perspektywa pozwala wprowadzić korektę do takich założeń. Okazuje się, że każda dziedzina życia korzysta z rozwoju i postępu technologicznego w stopniu większym lub mniejszym.
Komentarze (0)