Sezon 2021 w Formule 1 jest jednym z najlepszych od przynajmniej kilku lat. Rywalizacja Maksa Verstappena i Lewisa Hamiltona elektryzuje fanów, a każdy wyścig przynosi nowe, niespotykane dotąd emocje. Odkąd pamiętam, jestem fanem Formuły 1, dlatego z nieskrywaną ekscytacją przyjąłem redakcyjne zaproszenie na Grand Prix Formuły 1 w Istambule w Turcji. Podobno każdy wielbiciel motoryzacji choć raz w życiu musi to zobaczyć „na żywo”. Czy było warto?
Wyścigi Formuły 1 mają kapitalną oprawę i niesamowitą historię. Każdy wyścig to wielkie przygotowania, obecność gwiazd, ogromne emocje i stres. Same bolidy natomiast to nie „zabawki” – to prawdziwe motoryzacyjne monstra. Nawet po zmianach w przepisach dokonanych w 2014 r. (od tego czasu mamy do czynienia z „erą hybrydową”) nadal są zdolne rozpędzić się do ponad 300 km na godzinę, by zaledwie na odcinku kilkunastu-kilkudziesięciu metrów wyhamować praktycznie do zera. To właśnie wtedy układ hamulcowy jest w stanie rozgrzać się do 10000C. Potrzebuje do tego zaledwie... sekundy.
Istambuł wita
Na wyścig Grand Prix Formuły 1 w Turcji polecieliśmy na zaproszenie tureckiego Ministerstwa Turystyki. Politycy świetnie wykorzystują wyścig, by promować swój kraj i jego niezwykłe zakątki. Na miejscu pojawiają się dziennikarze motoryzacyjni i branżowi z całego świata. Cały proces rejestracji i lot przebiegły bezproblemowo. Kłopoty pojawiły się na lotnisku po wejściu do samochodu, który miał nas przetransportować do hotelu. Okazało się, że Istambuł to tak naprawdę jeden gigantyczny korek. Trasę zaledwie kilkudziesięciu kilometrów pokonaliśmy w ponad 2 godziny – dokładnie tyle samo zajął lot z Warszawy.
Ze względu na inne obowiązki do Istambułu dotarliśmy dopiero w sobotę wieczorem. Miasto okazało się być ogromne, ale i niezwykle przyjazne. Nocne zwiedzanie zdecydowanie warto zaliczyć do udanych, a wizytę w pewnym lokalnym barze zapamiętamy na długo – głównie z powodu uprzejmości tak zwanych „lokalsów”.
Wyścig, wyścig, wyścig!
Niedziela przywitała nas bardzo wczesną pobudką i transferem na tor Intercity Istanbul Park. To pętla o długości prawie 5,4 km. Zawodnicy robią na niej 58 okrążeń, przejeżdżając łącznie prawie 310 km. Transport poszedł sprawnie pomimo licznych kontroli jeszcze na etapie dojazdu do obiektu. Na miejscu sprawdzano nie tylko certyfikaty szczepień, ale również wyniki testów wymazowych na Covid. Jeżeli takowego nie posiadaliśmy, można go było zrobić. Liczne kontrole mają dać zarówno gościom, jak i uczestnikom najwyższe poczucie kontroli. Maseczki otrzymujemy od organizatora – muszą spełniać określone standardy.
Dzięki odpowiedniej wejściówce mogliśmy swobodnie poruszać się po całym obiekcie (oprócz paddocku). Podziwialiśmy paradę kierowców, a z góry mieliśmy pełny rzut na paddock, kierowców i najlepszych dziennikarzy od lat relacjonujących F1. Na kilkadziesiąt minut przed startem przenieśliśmy się na prostą startową, która przypominała mrowisko. Każda ekipa przygotowywała swoje bolidy warte kilkanaście (a nawet kilkaset) milionów dolarów. Cały czas kropił deszcz, więc zapowiadał się wyjątkowo atrakcyjny wyścig.
Jak one pędzą!
Tuż przed startem na prostej startowej dzieje się naprawdę dużo. To coś, co można zobaczyć tylko na żywo – relacja telewizyjna pokazuje tylko wyścig, a nie wcześniejsze przygotowania. Mechanicy dysponują najnowszym sprzętem wartym fortunę. Wszystko jest zasilane przez potężne przenośne banki energii. Jednocześnie „zwykły” gość na trybunach nie może się nudzić. DJ i konferansjer skutecznie podkręcają publikę. Jest głośno – z głośników leci muzyka, a pierwsze bolidy uruchamiają silniki. Pomimo że żyjemy w czasach hybrydowych, a jednostki napędowe mają zaledwie 1,6 l pojemności, to generowany hałas jest tak olbrzymi, że zatyczki do uszu okazują się być nie gadżetem, a rzeczą, którą powinno się zabrać na trybuny. Strach pomyśleć, jakie dźwięki towarzyszyły jednostkom V8 i V10.
Atmosfera jest coraz bardziej gorąca, kierowcy ruszają na okrążenie formujące. Już wtedy możemy zobaczyć szybkość bolidów. Kilka minut później na sygnalizatorze pokazują się zielone światła, tłum wpada w euforię, a huk maszyn jest słyszalny daleko poza torem. Wszystkie załogi postawiły na mieszankę pośrednią – mowa oczywiście o oponach Pirelli dostosowanych do warunków deszczowych. Są one w stanie odprowadzić 30 l wody przy prędkości 300 km na godzinę. Potęga.
Sam start jest niesamowity. Strugi deszczu ciągną się za bolidami, co sprawia, że można zrobić fantastyczne ujęcia. Szybka prosta startowa, wbrew obiegowej opinii, jest dobrym miejscem pod kątem trybun. To tam bolidy wykręcają najwyższe prędkości, to też tam można uczestniczyć w zabawie i później zobaczyć ceremonię wręczenia nagród. To również z niej widać wszystkie garaże i pit stopy poszczególnych bolidów. No i jest kryta, a to ważne w przypadku takich warunków, jakie zastaliśmy w Turcji.
Bolidy są niesamowicie szybkie. Dopiero na żywo można zobaczyć, jak prędko się rozpędzają i jak późno hamują. Pojedynki, pomimo że widzimy je zaledwie przez chwilę, są o wiele bardziej emocjonujące niż w telewizji. Poczucie prędkości i tego, że nawet mały błąd może skończyć się tragedią, powoduje, że zdecydowanie można zgodzić się ze stwierdzeniem, że „F1 jest królową motosportu”.
Trudno ogarnąć umysłem to, co dzieje się pod „maską” bolidu. Praca opon jest widoczna gołym okiem – ze wspomnianej trybuny można zobaczyć ich zużycie np. przy pit stopach. Odprowadzanie nagromadzonego ciepła, praca oleju, który musi poradzić sobie z 15 tys. obrotów silnika na minutę, czy świetnie „przysysające” bolid do toru elementy aerodynamiczne wykonują gigantyczną pracę na najwyższym możliwym poziomie przez ponad 2 godziny wyścigu. Krótko mówiąc, współczesne bolidy Formuły 1 to kwintesencja mechaniki. Tu drobny błąd może skutkować utratą kilku niezwykle cennych sekund.
Valtteri i Max rządzą!
Koniec wyścigu. Grand Prix Turcji wygrał Valtteri Bottas z teamu Mercedes. Honorowa runda zakończyła się zjazdem do alei serwisowej. Chwilę później na wprost trybun odbyła się koronacja zwycięzców i tzw. champagne shower. Kibice doczekali się również momentu tylko dla siebie, gdy Valtteri podszedł do trybun na prostej startowej. Tłum ożył, skandował przeróżne pochwalne hasła, krzyczał i klaskał. Braw nie oszczędzono też Verstappenowi, który zajął drugie miejsce.
Po wyścigu można było wejść do strefy „Funzone”. To tam oferowano zakup gadżetów zespołowych, nie zabrakło też symulatorów i prezentacji bolidu na sezon 2022. Prawdziwa gratka dla wszystkich fanów F1.
Czy warto było pojechać do Turcji i zobaczyć wyścig? Zdecydowanie tak. To przeżycie najwyższej klasy, a sam Istambuł zrobił na nas niesamowite wrażenie. Na temat organizacji wyjazdu nie można powiedzieć złego słowa. Każdy fan motoryzacji przynajmniej raz w życiu powinien przeżyć wyścig F1 na żywo – to naprawdę trzeba zobaczyć na własne oczy.
Tekst i fot. Bartłomiej Ryś
Komentarze (0)