Wydarzenia

ponad rok temu  28.09.2016, ~ Administrator - ,   Czas czytania 3 minuty

Powoli, ale jadą – kantYna na trasie Złombolu

– Do tej pory zwiedzamy, ale głównie warsztaty – śmieje się Marek „Marecki” Radoszyn, kapitan załogi kantYny, która bierze udział w 10. edycji rajdu charytatywnego Złombol.

Przypomnijmy, jubileuszowa edycja Złombolu wystartowała spod katowickiego Spodka 25 września w samo południe. Celem inicjatywy jest zbiórka pieniędzy na dzieci z domów dziecka – załogi udostępniają powierzchnię swoich pojazdów w zamian za wolne datki. Pośród darczyńców kantYny jest „Polski Caravaning” i „Nowoczesny Warsztat”, których naklejkami oklejony jest Fiat 125p i przyczepa kempingowa Niewiadów N126 E – zestaw, którym do Afryki zamierza dotrzeć właśnie kantYna. Czy dotrze?
– Jest to nasz siódmy start – mówi Marecki. – Do tej pory Fiat z przyczepą kempingową dawał radę i dojeżdżał do celu, a nawet wracał.
Oprócz Mareckiego, w skład załogi wchodzą: Wojcio – kucharz, Szpej – nawigator oraz PePetos – kamerzysta.
– W Toskanii dosiadł się Tomaso – autochton (?). To w sumie 5 osób w starym, 35-letnim, wysłużonym Fiacie 125p, który dodatkowo ciągnie przyczepę kempingową.
Trasa z Katowic do granicy austriacko-włoskiej przebiegała bezproblemowo, a załoga zamierzała nawet pobić własny rekord Złombolu i przejechać na raz dystans 1500 km – z Krakowa do Toskanii. Niestety, na 1020. kilometrze pękło na pół koło pasowe alternatora...
– Bardzo nietypowa awaria! Zabraliśmy ze sobą wszystko, tylko nie to – bo to się nie psuje – rozkłada ręce Marecki. – Stanęliśmy w nocy na autostradzie, na szczęście na wysokości miejsca SOS. Konsekwencją tej awarii była utrata ładowania akumulatora i chłodzenia silnika – wspólny pasek klinowy.
Po konsultacji z polskim konsulem i aprobatą miejscowej policji załoga zdecydowała się kontynuować jazdę do najbliższego zjazdu. O godzinie trzeciej nad ranem trafili do miejscowości Pontebba, gdzie spędzili nocleg w przyczepie.
– O ósmej rano trafiliśmy do pobliskiego warsztatu. To był poniedziałek. Niezbyt miły włoski mechanik powiedział, że we Włoszech mówi się po włosku – relacjonuje Marecki. – Dopiero jego brat zaczął z nami rozmawiać po angielsku. Okazało się, że nie mają czasu, ale dysponują starymi alternatorami. Musieliśmy jak zwykle naprawiać sami. Zdemontowaliśmy pod warsztatem alternator, do reszty go przy tym uszkadzając. Na szczęście mamy ze sobą wszystkie (no, oprócz koła pasowego) części i od razu zrobiliśmy sobie remont alternatora. Podczas naprawy poznaliśmy sympatyczną Kasię z Polski, która mieszka tam od 10 lat, a która zaprosiła nas do siebie na obiad. Dziękujemy!
W dalszą trasę wyruszyli w późnych godzinach popołudniowych, mijając po drodze kolejne złombolowe załogi. Na ostatnich kilkudziesięciu kilometrach autostrady, przed zjazdem do Toskanii, silnik zaczął przerywać.
– Ledwo dojechaliśmy. Samochód definitywnie odmówił dalszej jazdy zaraz po zjeździe z autostrady – mówi Marecki. – Przyjechał Tomaso i ostatnie 30 km jechaliśmy w nocy na lince holowniczej (przyczepa razem z nami). We wtorek zaholowaliśmy Fiata do zaprzyjaźnionego mechanika. Tomaso stwierdził, że to „jakiś” kabel jest „gdzieś” przetarty, a szukanie który potrwa kilka godzin. Odesłano nas do starego elektryka, który jak zobaczyć naszego 125p to prawie się popłakał: „miałem kiedyś takiego!”. Szybko postawił diagnozę: ładowanie jest, tylko akumulator już wysłużony i nie przyjmuje prądu. Pojechaliśmy zatem do chińczyka po akumulator :)
Dziś, ze względu na 2-dniowe opóźnienie, załoga kantYny postanowiła skrócić dystans i cierpienia starego Fiata i przepłynąć z Civitavecchi do Palermo promem.
– Ale najpierw musimy tam dojechać, a to jeszcze 250 km. Zaraz ruszamy! – kończy Marecki.

Oprac. KD

Komentarze (0)

dodaj komentarz
    Nie ma jeszcze komentarzy...
do góry strony