Rozmawiamy z Łukaszem Szostakiewiczem z serwisu „Auto Naprawa” z Włodawy, zdobywcą pierwszego w historii konkursu tytułu „Supermechanik AD 2016”.
- Warsztat założył Pana ojciec jeszcze w latach 90. XX wieku. Wówczas miał Pan zupełnie inne plany i nic nie wskazywało, ze zwiąże Pan z nim swoją przyszłość...
Tak, w tamtym czasie kończyłem technikum we Włodawie i odbywałem wszelkiego rodzaju praktyki w warsztacie ojca. Niezależnie od tego i tak pomagałem mu po lekcjach. To były czasy samochodów z gaźnikami i ustawiania zapłonu, ale zaczynały już pojawiać się samochody z układami wtryskowymi i elektronicznie sterowanymi pompami wtryskowymi. Wówczas zafascynowałem się komputerami, co skłoniło mnie do nauki podstaw programowania. Wtedy też wmawiano nam, że bez studiów człowiek będzie nikim. Połączyłem więc moje zainteresowania i zdałem egzaminy na Wydział Mechaniczny Energetyki i Lotnictwa Politechniki Warszawskiej na kierunek komputerowe wspomaganie projektowania i budowy maszyn. Ze studiów zrezygnowałem na etapie pisania pracy dyplomowej, miałem dość jednoczesnej nauki i pracy, nie odnajdowałem się też w projektowaniu.
Postanowiłem wrócić do Włodawy i jeszcze raz przemyśleć co dalej. I tak ponownie zacząłem pracować u ojca, do którego w międzyczasie dołączył mój brat. Na początku było trudno, obrobione lub urwane śruby były problemem nie do przeskoczenia. Ale polityka była prosta, klient podstawia samochód do warsztatu, aby rozwiązać swój problem, a mechanik jest po to, żeby to zrobić. Musieliśmy więc nauczyć się rozwiązywać wszelkie problemy mechaniczne i techniczne, z jakimi się do nas zwracali właściciele samochodów. Czasami też trzeba było wymyślać i wytwarzać narzędzia specjalne. I tak już to trwa ponad 10 lat.
- Ma Pan więc bardzo bogatą praktykę. Jak na przestrzeni tych lat zmieniała się rola mechanika samochodowego?
Na początku diagnostyka sprowadzała się do trzech czy czterech prostych urządzeń pomiarowych, które umożliwiały sprawdzenie i ustawienie podstawowych parametrów pracy silnika, zweryfikowanie jego sprawności mechanicznej. W zawieszeniu trzeba było wychwycić luzy, usunąć je, a następnie ustawić geometrię. Często diagnostyka opierała się na prostym osłuchaniu lub obejrzeniu czegoś. Dziś bazę sprzętu pomiarowego trzeba ciągle rozwijać i unowocześniać. Trzeba rozumieć zależności pomiędzy wieloma współpracującymi układami. Obecnie nie jestem sobie w stanie wyobrazić pracy bez profesjonalnego diagnoskopu i oscyloskopu. Nawet wymiana oleju przestała być czynnością czysto mechaniczną. Ale nawet najlepsze narzędzia nie pomogą, jeśli nie będziemy mieć dostępu do informacji technicznej na odpowiednim poziomie.
- Skąd czerpie Pan wiedzę potrzebną do codziennej, aczkolwiek stawiającej wciąż nowe wyzwania pracy?
Skąd tylko się da, poczynając od szkoleń organizowanych chociażby przez BETiS – za pośrednictwem AD Polska, w której zaopatrujemy się w części, poprzez książki, po internet, z którego coraz częściej trudno odfiltrować coś ciekawego i na odpowiednim poziomie. No i oczywiście bazy informacji technicznych, w moim przypadku jest to Autodata.
- Kto namówił Pana do spróbowania swoich sił w konkursie „Supermechanik AD”?
W zasadzie to brat Piotr, który teraz jest właścicielem firmy. Wspomniał o konkursie organizowanym przez AD Polska. Pomyślałem, że fajnie byłoby zobaczyć, w którym miejscu znajdę się ze swoją wiedzą. Porozmawialiśmy z panem Robertem Wilczyńskim, przedstawicielem AD Polska w naszym regionie, i zgłosił mnie do konkursu.
- Z każdym etapem konkursu rosły wymagania stawiane uczestnikom, trzeba było wykazać się nie lada wiedzą w bardzo specjalistycznych zagadnieniach. Jak ocenia Pan zakres tych pytań w porównaniu do tego, z czym mierzy się Pan na co dzień? Z jakimi usterkami ma Pan najczęściej do czynienia?
Wiedza zawarta w pytaniach dla niektórych może wydawać się czystą teorią, w niewielkim stopniu związaną z pracą warsztatową. I nic bardziej mylnego, ponieważ pytania miały wykazać rozumienie działania czujników oraz układów. Było tam oczywiście kilka pytań, które można uznać za informacje typowe dla wiedzy, jaką sprawdza się w informacji technicznej, ale nawet one w sposób pośredni sprawdzały, czy człowiek ma do czynienia w praktyce z daną technologią.
Wiedza z zakresu działania czujników i informacje, jakie na podstawie wartości bieżących można z nich odczytać, często są nieodzowne do prawidłowego rozpoznania usterki i szybkiego jej usunięcia. Czasami mam wrażenie, że mam pecha co do rodzaju usterek. Zaledwie 10% przypadków jest banalna i opiera się na odczycie usterek, pomiarze elementu i stwierdzeniu, że jest on ewidentnie uszkodzony.
Trudno mi jednoznacznie powiedzieć, z jakimi usterkami mam najczęściej do czynienia. Odnoszę wrażenie, że w tym roku jest statystycznie dużo poprawek tego, co ktoś inny popsuł, i są to najczęściej auta świeżo kupione, które dopiero trafiły do Włodawy i okolic.
- W finale konkursu musiał Pan zdiagnozować trzy usterki samochodu, a następnie za pomocą dostępnych urządzeń i narzędzi naprawić je. Jak ocenia Pan poziom trudności tego zadania?
Czas przeznaczony na znalezienie i usunięcie usterek wygenerowanych do konkursu byłby wystarczający, gdybym pracował u siebie i swoim sprzętem. Dużo czasu zajęło mi zapoznanie się z programem Bosch ESI, ponieważ tylko sporadycznie i ze starszą wersją miałem styczność na szkoleniach. Stres spowodowany nieoczekiwanym znalezieniem się w finale też zrobił swoje.
Do rozwiązania problemów potrzebny był jeden schemat i dwa rysunki z ESI. Analizując schemat i wyniki odczytu usterek, bez problemu można było sprawdzać poszczególne elementy, o ile odnalazło się je w samochodzie, do czego potrzebne były rysunki. Niestety, dopiero pod koniec, niemal w ostatniej minucie dokopałem się do jednego z potrzebnych rysunków, przez co nie wszystko udało mi się zrobić. Co ciekawe, procentowe wykorzystanie czasu na myślenie i działanie oddawało mniej więcej rzeczywistość w przypadku tego typu usterek.
- W trakcie tego zadania Pana pracy przyglądało się wiele osób spośród publiczności. Na pewno wprowadzało to dodatkowy element stresu. A jak jest na co dzień? Klienci nadal lubią stać nad głową mechanika i uważają, że lepiej znają się na swoim samochodzie?
W momencie kiedy rozpoczął się finał, dopadł mnie taki stres, że nie wiedziałem od czego zacząć. Dopiero po chwili opamiętałem się i wyznaczyłem sobie ścieżkę, co po kolei powinienem zrobić.
Po latach pracy człowiek przyzwyczaił się, że klient może stać i patrzyć na ręce. W tej chwili coraz mniej jest ludzi, którzy mają czas na to, by wisieć mechanikowi nad głową, nawet gdy usługa ma potrwać tylko chwilę. Najczęściej idą wtedy załatwiać jakieś swoje sprawy. Cieszymy się w mieście wysokim stopniem zaufania, więc nie czują potrzeby bezpośredniego nadzoru. A ludzi zafascynowanych swoim samochodem do tego stopnia, żeby siedzieć i czytać na forach, a później dawać dobre rady, jest wśród naszych klientów coraz mniej.
- Państwa klienci wiedzą, że w tym warsztacie pracuje supermechanik? Rozmawiają o tym, daje im to poczucie, że naprawa zostanie wykonana przez certyfikowanego fachowca? A może to magnes przyciągający nowych klientów?
Informacja o wygranej w konkursie najszybciej rozeszła się przez Facebooka wśród młodego pokolenia naszych klientów. Posypały się gratulacje. Następną falę gratulacji spowodował artykuł w lokalnej prasie i na włodawskim portalu informacyjnym. Pojawiły się też gratulacje, gdy wiadomość ukazała się w prasie fachowej.
Na pewno wygrana podniosła zaufanie klientów do naszego warsztatu. Stali klienci współpracujący z nami od wielu lat śmieją się, że zawsze wiedzieli, że naprawiają samochód u najlepszych w mieście. Wygrana przyciągnęła również nowych klientów.
- Otrzymanie tytułu „Supermechanika” pomaga w codziennej pracy, czy czuje Pan dodatkową presję, że musi poradzić sobie z każdą sytuacją?
Jeżeli chodzi o prowadzenie działalności gospodarczej, jest ogromną pomocą, ale ja osobiście zacząłem odczuwać presję związaną z możliwymi oczekiwaniami klientów.
- Za rok kolejna edycja konkursu „Supermechanik AD”. Oczywiście może Pan również wziąć w nim udział, ale co by Pan poradził już dziś tym wszystkim, którzy chcą zdobyć ten tytuł?
Zachęcam do wzięcia udziału. To szansa, żeby pokazać, że nie należy nas – małych, niezależnych warsztatów – traktować jak warsztaty drugiej kategorii. Zapałem, wiedzą i chęcią pracy często przewyższamy warsztaty spod sieciowych szyldów.
Komentarze (0)