Termin pochodzi z języka angielskiego i w luźnym tłumaczeniu oznacza „drogowy gniew”. Według definicji „road rage” to zjawisko polegające na agresywnej, niebezpiecznej dla innych kierowców jeździe, obraźliwych gestach, natarczywej złośliwości jak np. zajeżdżanie drogi, a nawet, w skrajnych przypadkach, bezpośredniej agresji. Wspólny mianownik? Wściekłość lub frustracja, często wywołane stresem.
Od kiedy istnieje termin „road rage”?
I chociaż wiele osób skojarzy podobne zajścia z filmem „Upadek” (tytuł oryginalny „Falling down”) z 1993 roku, to niestety jest to zjawisko wykraczające daleko poza świat kina. Termin powstał w latach 1987-1988 dzięki KTLA - stacji telewizyjnej z Los Angeles, która rejestrowała wówczas strzelaniny na drogach stanowych 405 i 110. Zwróciło to uwagę American Automobile Association (AAA). Organizacja i zrzeszone w niej kluby miłośników motoryzacji zaczęły badać problem.
Kierowca u psychiatry
Pierwsze wzmianki o agresywnych kierowcach pojawiły się już 1949 roku. Wówczas dwóch psychiatrów z Kanady przeanalizowało zachowania taksówkarzy. Zauważyli zależność między stylem życia, a wypadkowością. Grupa o niestabilnej sytuacji rodzinnej i wcześniej lekceważąca prawo częściej miewała wypadki niż kierowcy funkcjonujący w rodzinach i przestrzegający norm prawnych.
Strzelanina na drodze
Dziś, według danych zgromadzonych przez AAA, do „road rage'y” dochodzi około 1200 razy w ciągu roku. Znaczna część z nich kończy się na poważnych urazach fizycznych uczestników tych incydentów. Problem, chociaż z racji powszechnego dostępu do broni palnej szczególnie wyeksponowany w USA, nie jest jedynie problemem amerykańskim. W 2013 roku, w Niemczech, uzbrojony kierowca ciężarówki ostrzelał 762 auta. Policja podała, że przyczyną działań kierowcy było załamanie nerwowe wywołane sytuacją na drodze. Prasa nazwała sprawcę „Autobahn sniper”. Do zdarzenia doszło pod Frankfurtem. Mężczyzna został skazany w 2014 roku na 10 lat więzienia.
A w Polsce?
W naszym kraju badania nad zjawiskiem agresji drogowej od 2016 roku prowadzi Instytut Transportu Samochodowego. To dość krótki okres dla szerokiego zbierania danych, ale zdaniem Instytutu, podobnie jak w USA, czynnikiem wiążącym zanotowane przypadki jest stres. Uznano także, iż najbardziej narażonymi są zawodowi kierowcy oraz osoby z zaburzeniami poczucia własnej wartości, pewności siebie i stabilności emocjonalnej.
Stop agresji drogowej
Wcześniej, bo w 2014 roku, policja rozpoczęła akcję „stop agresji drogowej”. Komendy Wojewódzkie Policji uruchomiły specjalne skrzynki mailowe, na które można przesyłać filmy z rejestratorów wideo, na których nagrano przypadki tego niebezpiecznego zjawiska. Najpierw wprowadzono ów program w Krakowie. Obecnie wszystkie KWP w Polsce dołączyły do akcji. W pierwsze półtora roku na krakowską skrzynkę spłynęło ponad 1600 maili. Widać, że problem nie jest mały.
Rola rejestratora
Rejestrator wideo oczywiście nie zatrzyma szalejącego kierowcy. Nie zatrzyma też kuli (chociaż w Polsce, jednym z najbardziej rozbrojonych społeczeństw w Europie, szansa na incydent z użyciem broni palnej jest niewielka). Pozwoli jednak ustalić co się wydarzyło. Nagranie będzie cennym materiałem dla policji oraz prokuratury, a z naszej, kierowców, perspektywy, może być argumentem przy kontakcie z ubezpieczycielem. Nagranie może przyczynić się także do ujęcia sprawcy jeśli ten ucieknie z miejsca zdarzenia.
Warto wyposażyć się w wideorejestrator
Urządzenia tego typu nie muszą być kosztowne. Przykładowo DOD IS420W wyposażony w matrycę Sony Exmor CMOS, tryb WDR oraz obiektyw o przysłonie f/1,8 i kącie widzenia 140 stopni kosztuje ok. 550 zł. Biorąc pod uwagę takie cechy jak: możliwości rejestrowania wideo nawet w kiepskich warunkach oświetleniowych, stabilizacja obrazu oraz redukcja szumów 3DNR, cena za tego typu sprzęt nie jest wygórowana. Oczywiście na rynku są dostępne tez modele za 300 zł, ale jakość rejestrowanego materiału szczególnie podczas nocnej jazdy może pozostawiać wiele do życzenia.
Komentarze (0)