Przykład możliwości zakładu „Tapicer”, a jednocześnie życzenie klienta. Nowe technologie pozwalają na takie kaprysy
Wśród wielu dziedzin warsztatowej motoryzacji coraz poważniejszą rolę zaczyna pełnić tapicerstwo. Przyczyn rosnącego zainteresowania tym sektorem jest wiele, wykonującym ten zawód towarzyszy też kilka obaw. O szansach, trudnościach i przyszłości branży rozmawialiśmy w jednej z najstarszych nadal funkcjonujących tapicerni w Zielonej Górze – firmie „Tapicer”, działającej od 1956 roku.
Niemal 70 lat nieprzerwanego istnienia rzemieślniczego zakładu – samo w sobie – robi ogromne wrażenie. Jeśli dodamy do tego przebogatą ofertę, nowoczesne technologie i rzesze zadowolonych klientów, to ten szacunek należy oddać co najmniej kilkukrotnie. Firma powstała jako Spółdzielnia Meblowo-Tapicerska, miała kilkadziesiąt punktów w dawnym województwie zielonogórskim.
– Mój tato był kierownikiem jednego z punktów. Z początkiem lat 80. spółdzielnia zaproponowała mu wynajem punktu, a po roku wykup, gdyż potrzebowała pieniędzy. Olbrzymi kredyt, jaki zaciągnął ojciec, pozwolił kupić ten punkt i kontynuować pracę. Tato samodzielnie prowadził już własny zakład tapicerski z kilkunastoma pracownikami, wykonując usługi tapicerskie dla ludności, spłacając kredyt oraz dostosowując budynek i maszyny do usług oraz wymogów gospodarczych – opowiada Mirosław Flasiński, syn założyciela oraz obecny szef firmy. – Ja od dziecka bywałem w zakładzie, spędzałem tam dużo wolnego czasu, także każde wakacje, pracując, aby zarobić. Po skończeniu studiów miałem przez chwilę pomóc mojemu tacie, kiedy zachorował, i tak ta „chwila” trwa do dziś –
Usługi dla motoryzacji były wykonywane od zawsze. Początkowo realizowane były z mozołem, a to ze względu na brak wszystkiego, począwszy od materiałów, które były trudno dostępne. Brakowało też wiedzy i metod, które tapicerzy zdobywali samodzielnie. Takie były początki rzemiosła. Dzisiaj firma „Tapicer” to uznany zakład rzemieślniczy o ogromnym doświadczeniu i kompletnym zapleczu produkcyjnym – nadal otwartym na nowe technologie. Zielonogórska firma potrafi wszystko – i nie ma w tym grama przesady. Niestety, są też duże minusy tej branży, o których Mirosław Flasiński wspomina ze smutkiem.
– Dziś już nie kształci się tapicerów według dawnych zasad i rzemiosła. Kiedyś nauka u rzemieślnika kończyła się egzaminem na czeladnika, a potem po dalszej nauce zostawało się mistrzem w zawodzie tapicer. Aby przystąpić do egzaminu czeladniczego i mistrzowskiego, trzeba było uczyć się w szkole zawodowej i praktykować u rzemieślnika. Dziś zawód ten jest obdzierany z tej wiedzy i praktyki, co przyczynia się do tego, że umiejętności są obniżane do poziomu poniżej minimum. Trudno mi oceniać, jaka jest przyczyna i kto jest winny, ale żal mi na to wszystko patrzeć, widzieć, że kierunek kształcenia prawdziwych rzemieślników umiera – wyjaśnia.
Z drugiej strony, tapicerstwo przeżywa renesans – zwłaszcza motoryzacyjne. Inwestycje w zabytkową motoryzację, rozwój amatorskiego lotnictwa powodują, że do zakładu przy ulicy Klementowskich – gdzie znajduje się firma Mirosława Flasińskiego – klienci „walą drzwiami i oknami”. Dla szeroko pojętego automotive wykonuje się pełne tapicerki wnętrz (zarówno jako konserwatorskie odtworzenia, jak i spełnia indywidualne marzenia, a nawet zachcianki klientów), wykonywane są siedziska motocyklowe i fotele do prywatnych samolotów, skórą obijane są elementy kamperów, boczki drzwi, kokpit, kierownice, fotele do maszyn, dachy kabrioletów… A wszystko to można obszyć, wyhaftować inicjały właściciela, zastosować niepowtarzalne materiały.
– Tapicerstwo samochodowe jest bardziej wymagające niż meblowe. Jakość i detale są tu istotniejsze. A klienci, chociaż są wymagający, to zarazem cierpliwi, doskonale rozumieją, że jakość wymaga czasu, doświadczenia, technologii, a na końcu – ceny. Gdy inwestorem jest ktoś wykonujący twórczy zawód, to to rozumie i nie walczy o najniższą cenę – z dumą podkreśla Flasiński. – Ludzie inwestują duże pieniądze w oldtimery czy zabytki. I wiedzą, że kilkadziesiąt tysięcy za tapicerowane wnętrze to konieczność, że ta inwestycja zwróci się im z nawiązką – dodaje. Wielu klientów zakładu przy Klementowskich zarobkuje, odbudowując oldtimery, i nie idą w tej materii na żadne skróty. Wiedzą, że po renowacji „staruszka” za kilka lat będą mogli na nim zarobić nawet setki tysięcy złotych.
Jednak pomimo dużej liczby zleceń i dobrych stawek Mirosław Flasiński obawia się o przyszłość branży. Obok wspomnianych braków w zakresie szkolnictwa pojawiły się braki tapicerów na rynku. Jeśli już są tacy pracownicy, to najczęściej z przemysłu tapicerskiego, a nie z rzemiosła. – Zdarzają się młodzi ludzie, którzy wykonywali tapicerki meblowe lub samochodowe na liniach produkcyjnych, ale oni często potrafią realizować tylko pojedyncze procesy. Jak w fabryce piankował, to tylko piankował. Jak kroił, to tylko kroił. Innych procesów nie znają. Zanim nauczą się wszystkiego, to miną lata. A nie każdy ma na to chęć – podsumowuje szef „Tapicera”. Dlatego trzon liczącego (ile?) osób personelu stanowią starzy, doświadczeni i wierni pracownicy. A szkoda, bo tapicerstwo jest ciekawą, interdyscyplinarną i nowoczesną dziedziną. Oczywiście to praca fizyczna, twórcza i wymagająca dokładności, ale można też bardzo dobrze zarobić.
Komentarze (0)